Strona główna

Biografia

Filmografia

Z prasy

Inne

Opowiadania

Kontakt


Andrzej B. Czulda

- Bajki z krainy pieców -
 

O więźniach Auschwitz, którzy tworzyli dla swoich dzieci kolorowe bajki, opowie dokument „Bajki z krainy pieców”. Reżyseruje łódzki dokumentalista Andrzej B. Czulda, syn więźnia obozu. Producentami filmu są Wytwórnia Filmów Oświatowych, TVN i kanał Discovery Historia oraz Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau

Jakub Wiewiórski: Bajki dla dzieci powstające w piekle obozu koncentracyjnego. Jak pan trafił na ten temat?

Andrzej B. Czulda: - W 1942 r. do Auschwitz przyszedł transport Żydów z Czech. Wszystkich wysłano do komór gazowych. Na rampie kolejowej pozostały porozrzucane ubrania i rzeczy osobiste. A wśród nich książeczki z bajkami dla dzieci. Część trafiła w konspiracji do „Baubiura-Bauleitung”. To było biuro projektowe, w którym „zatrudnieni” byli architekci, inżynierowie i technicy budowlani. Te bajki tak wzruszyły pracujących w biurze więźniów, że postanowili stworzyć na ich wzór własne. Stanisław Bęć ułożył wierszyki. Inni zrobili w powielarniach szablony i rozdali je wtajemniczonym więźniom. A tamci po kryjomu, mając dostęp do farb, kredek i kalek kolorowali je. Złapanie przy tej pracy groziło śmiercią. Wykorzystywali niemieckie materiały w innym celu, niż przewidziany, a to dla hitlerowców było równoznaczne z aktem sabotażu. Jednak ryzykowali. Jedną z takich bajek, z myślą o moim starszym bracie Zbigniewie, stworzył mój ojciec Henryk. Trafił do obozu w 1943 r. i zabrakło już dla niego szablonu. Rysował więc sam, wzorując się na bajce pożyczonej od pana Bęcia. Książeczka mojego ojca opowiada o przygodach dwóch kurczaczków - czarnego i żółtego. Odłączyły się od stada, poszły zwiedzać łąkę, miały przygody, strasznie się bały. W końcu znalazł je chłopczyk i odwiózł do rodziny.

Dlaczego więźniowie decydowali się narażać życie, żeby tworzyć bajki?

- Większość nie wierzyła, że przeżyje. Chcieli pozostawić dzieciom pamiątkę po sobie. Część nawet nie znała swoich dzieci, bo urodziły się już po ich aresztowaniu. W bajkach było słońce, kwiaty, łąka, kolory. To pozwalało mentalnie wydostać się poza druty obozu koncentracyjnego. Na krótką chwilę wracali do normalnego życia.

Czy bajki docierały do adresatów?

- Tak, dzięki pomocy więźniów z komand, którzy wychodzili poza obóz, i dzięki robotnikom z zewnątrz. Zdarzało się, że bajki trafiały do domów w dramatycznych okolicznościach. Do jednego z bohaterów filmu przyniósł ją oficer SS. Książeczka była ukryta w słowniku.

Czy pana tacie udało się przesłać bajkę?

- Nie. W 1944 r. nastąpiła ewakuacja obozu i on tę bajeczkę przez cały „marsz śmierci” nosił ze sobą. Przeniósł ją przez kolejnych pięć obozów, oddając często ostatni kawałek chleba jako łapówkę, żeby jej nie stracić. W kwietniu 1945 r. w Dachau wyzwolili go Amerykanie. I kiedy wrócił do domu, przywiózł książeczkę ze sobą. Dziś mamy ją w domu. Pożółkłą, trochę zniszczoną, ale dla nas niezwykle ważną.

Czy udało się panu porozmawiać z którymś z twórców bajek?

- Niestety nikt już nie żyje. Kiedy w 1998 r. planowałem realizację, w Oświęcimiu żył jeszcze ostatni. Był chory na raka. „Śpieszmy się, bo umieram” - mówił mi. Ale nie zdążyłem. Rozmawiałem z synami więźniów, dziś ponad 60-letnimi. I panią Wandą Nosal, która wówczas była łączniczką - odbierała bajki i wysyłała je pod wskazane adresy. Wtedy była nastolatką. Czy się bała?  „Nie. Zresztą, o czym tu opowiadać. Kogo to jeszcze interesuje” - odpowiedziała. Wierzę, że jest inaczej.

Rozmawiał Jakub Wiewiórski

 

 

 

 


Project by Betinho
Wszelkie prawa zastrzeżone