- Bajki w cieniu śmierci -
Więźniowie z
obozu w Auschwitz z narażeniem życia rysowali... książeczki dla
swoich dzieci. Łodzianin Andrzej Czulda kończy właśnie film o
bajkach z cienia krematoriów i swoim ojcu, który również je tworzył.
Andrzej Czulda przy produkcji filmów, głównie
dokumentalnych, zjadł zęby. Pomysł na jeden z nich przyniosła
rodzinna historia - o bajkach rysowanych z narażeniem życia. Jego
ojciec Henryk, przedwojenny żołnierz, architekt, trafił w 1943 r. do
obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Z racji cennego dla okupanta
zawodu został przydzielony do zarządzanego przez Waffen-SS i policji
biura projektowego Baubiuro Bauleitung w Auschwitz, gdzie obok
niemieckich oficerów pracowali także polscy więźniowie z tytułem
inżyniera. W obozie mieszkał razem z innymi - w baraku nr 16 - jadł
to, co inni, spał na pryczy.
- Jedyne co zyskał, to możliwość pracy w ciepłym budynku, kiedy
inni, nieraz dosłownie, zamarzali na dworze - mówi Andrzej Czulda.
Ale przeżyć tragiczne warunki obozu pomogły mu właśnie rysowane
bajki.
Groziła śmierć
W grupie polskich więźniów z Baubiuro
Bauleitung był inż. Andrzej Bęć. W największej tajemnicy zaczął
rysować książeczki dla swojego synka. Zaczęło się od tego, że ktoś w
bagażu na rampie przywozowej znalazł bajki dla dzieci, a inżynier
postanowił narysować swoją historię dla synka Andrzeja. Później
dołączyli inni.
Gdyby Niemcy złapali któregokolwiek z rysowników, kara śmierci
byłaby natychmiastowa. W Auschwitz można było zginąć za wszystko:
krzywe spojrzenie na SS-mana, rzucony papierek, a co dopiero za
rysowanie książeczek dla dzieci. Przecież na bajeczki marnowali
materiały III Rzeszy.
Henryk Czulda, mimo ryzyka, dołączył do grupy. Jak wszyscy, miał do
dyspozycji trzy scenariusze, a jak je zilustruje, to już miała
nakazać jego własna fantazja. Inżynier, numer obozowy 159452, miał
dla kogo rysować. W domu został syn Zbigniew, urodzony już w czasie
okupacji, w 1942 r.
Coś po sobie...
Autorów bajek, a raczej rysunków do jednego z
trzech dostępnych scenariuszy, było 25. Książeczki najróżniejszymi
drogami, wówczas oczywiście nielegalnymi, trafiały do dzieci.
Sam Henryk Czulda nie miał jak przekazać bajeczki synowi Zbyszkowi.
Dlatego przewiózł ją przez kolejne pięć obozów koncentracyjnych, do
których trafiał po ewakuacji Auschwitz. Wyzwolili go Amerykanie w
Allach koło Dachau w Niemczech. Książeczkę do domu w Łodzi przywiózł
sam.
- Te bajki są śliczne i kolorowe. Ale jak się wie, kiedy, gdzie i za
jaką cenę powstawały, to dopiero robi wrażenie - przyznaje Andrzej
Czulda. - I pytanie, które można sobie zadać: czy było warto
ryzykować życie dla paru kartek z obrazkami.
Jak odpowiedzieliby sami autorzy, nie wiadomo. Można się tylko
domyślać, że spodziewali się, że nie przeżyją obozu i chcieli
zostawić po sobie jakiś ślad. Jedyne co mogli, to te bajki. No i
kiedy je rysowali, to psychicznie opuszczali obóz.
- Nie liczyły się kraty, druty i śmierć dookoła. Malując chatki,
łączkę i kurczaczki byli na wolności, poza obozem, tam gdzie słońce,
wiatr i zielona trawa - podkreśla reżyser. - Niemcy mogli im zabrać
wszystko, ale nie chwile tych marzeń i złudzeń, tego wyjścia z
piekła do człowieczeństwa.
Groza Auschwitz
W rodzinie Andrzeja Czuldy obozowa bajka po
prostu była. Nigdy nie traktował jej jako potencjalnego materiału na
film. Ale jedna z redaktorek w Wytwórni Filmów Oświatowych równo
dekadę temu rzuciła, że ma temat w ręku. Dziesięć lat trwały
przymiarki i przygotowania. Wreszcie udało się zdobyć środki na
powstanie i machina ruszyła.
Zdjęcia do filmu powstawały w byłym niemieckim obozie
koncentracyjnym Auschwitz. - Byliśmy chyba jedyną ekipą filmową,
która kręciła tam w nocy - przyznaje reżyser.
Przyczyny były dwie: w dzień kręci się tam mnóstwo turystów, a poza
tym, obóz w świetle słonecznym wygląda niemal jak przedwojenne
osiedle. A ekipie chodziło o pokazanie ponurego miejsca,
przerażającego ołtarza śmierci.
W filmie nie będzie żadnej muzyki, tylko
naturalne efekty dźwiękowe i wspomnienia dzieci, dla których
powstawały książeczki. Reżyser zadbał jednak o wizualną stronę. Choć
brak tu jakiejkolwiek fabularyzacji, to widz - razem z kamerą -
wchodzi np. do pokoju oficera w jednym z baraków. Na krześle wisi
mundur, na biurku leży pejcz, a w popielniczce dogasa papieros. Tak
jakby niemiecki żołnierz właśnie wyszedł z pokoju.
- Szczęśliwie w Auschwitz byłem w pracy i nie miałem czasu na
sentymenty - przyznaje reżyser. - Ale przy pierwszej wizycie, kiedy
planowałem wszystko, wrażenie było piorunujące.
Bo widział bruk, szlifowany przez ojca, blok, w którym mieszkał i
biuro, gdzie pracował. Jednocześnie miejsce, gdzie powstawały
książeczki. Śliczny i kolorowy świadek grozy i wszechobecnej
śmierci.
Michał Bogusiak
michal.bogusiak@echomiasta.pl
|