Strona główna

Biografia

Filmografia

Z prasy

Inne

Opowiadania

Kontakt


Andrzej B. Czulda

- Bajki z krainy pieców -
 

Nigdy nie słyszałem o bajkach, które powstały w krainie pieców.
Niezwykłe jest miejsce ich powstania, czyli obóz koncentracyjny Auschwitz – Birkenau. Niezwykły jest także czas ich powstania. Były bowiem tworzone przez więźniów, których do tego obozu wysłano. Również droga, jaką trafiały do różnych adresatów, jest niezwykła. Mając tego wszystkiego świadomość, zupełnie inaczej można odczytywać proste z pozoru treści bajek.

Dla kogo powstały te bajki i kto je tworzył?
Jedna z nich – „Bajka o przygodach czarnego kurczątka” powstała dla mojego starszego brata, Zbigniewa. Zilustrował ją nasz ojciec Henryk q czasie, kiedy przebywał w obozie Auschwitz. Autorem bajeczki jest inny więzień – Stanisław Bęć. To on ułożył wierszowany tekst do wymyślonej przez siebie historyjki. Nasz ojciec, który przybył do obozu później, bo pod koniec 1943 roku, pożyczył opowiadanie i zrobił do niego rysunki.

Konkretny adresat nadaje chyba im chyba bardzo osobistego charakteru?
Z pewnością. Bajka naszego ojca zawiera list, w którym wyjaśnia on historię jej powstania i długą drogę zanim ostatecznie trafiła do małego wówczas adresata. Pierwsze słowa tego listu brzmią: „Najdroższy mój Synku! Mimo, że jesteś jeszcze malutki, chciałbym póki żyję, wyjaśnić Ci, jak i gdzie bajeczka ta powstała”. Inni autorzy bajek też pisali swoje dedykacje. Prawie wszystkie bajki kończyły się tak samo. Wierszem „Modlitwa”, w którym mały chłopczyk modli się o szczęśliwy powrót tatusia z dalekiej drogi.

Ile bajek powstało w obozie?
Więźniów, którzy je tworzyli, a o których dziś wiadomo było dwudziestu siedmiu. Najpierw znane były trzy opowiadania: „Bajka o przygodach czarnego kurczątka”, „O wszystkim co żyje”, i „Bajka o zajączku, lisie i kogutku”. Oczywiście, każdy z tej grupy wtajemniczonych więźniów wybierał i ilustrował którąś z wybranych. Gdy jednak w 1999 roku w prasie ukazał się artykuł na temat bajki naszego ojca, do muzeum w Auschwitz zgłosił się czytelnik z nową i wcześniej nieznaną bajką pod tytułem „Opowieści kota uczonego”. Jest to tym bardziej niezwykłe, że jest to zapewne jedyny egzemplarz tej bajki, bowiem pozostałe były tworzone w kilku egzemplarzach. Nie ma jednak wątpliwości, że również i ona powstała w obozie.

Skąd w obozie koncentracyjnym wzięły się przybory potrzebne do zilustrowania tak kolorowych bajek?
Biuro, w którym zatrudniona była grupa więźniów, stanowiło nic innego, jak obozowe biuro projektów. Pracowali tam esesmani, pracownicy cywilni i więźniowie, którzy z zawodu byli architektami czy technikami. Do pracy biurowej potrzebne były takie materiały jak kartony, farby, tusze, kalki, ołówki, a także stoły kreślarskie, powielarnia czy introligatornia.

Czy za kolorowanie bajek w obozie groziły więźniom kary?
Oczywiście! Bajki powstawały ukradkiem na materiałach należących do Rzeszy. Robienie bajek było zatem marnowaniem majątku niemieckiego, a czas poświęcany na to - sabotażem. Kary mogły być więc straszne, choć różne - bunkier, biczowanie, a także śmierć lub w najlepszym wypadku skierowanie do karnego komanda, co równoznaczne było z wyrokiem śmierci. Ale w gruncie rzeczy, za co w obozie nie groziły kary?

Czy życie pracownika obozowego biura różniło się od życia zwykłego więźnia?
Częściowo było lepsze i być może dzięki temu wielu z nich przeżyło tak, jak i mój ojciec. Trzeba wiedzieć, że więźniowie ci byli inżynierami, technikami nie nawykłymi do ciężkiej fizycznej pracy. Ponieważ pracowali z esesmanami, musieli być czyści i nie mieć wszy, więc częściej wymieniano im odzież i bieliznę. Po pracy jednak wracali do bloków, gdzie panował normalny świat obozowy i gdzie porcje codziennej strawy były takie same jak i dla pozostałych więźniów. Bicie i szykany również.

Co sprawiało, że znajdujący się w takiej rozpaczy ludzie, walczący każdego dnia o życie, mieli siłę i chęć do rysowania wesołych, kolorowych obrazków?
Była to pewnego rodzaju forma oporu przejawiająca się w zachowaniu wolności wewnętrznej, przy zewnętrznym przystosowaniu do życia obozowego. Największym sojusznikiem tych ludzi była wyobraźnia, która w chwilach pisania i ilustrowania bajek pozwalała im na swobodne „wyjście poza obozowe druty”. Tamten wolny, kolorowy świat w wyobraźni był tylko ich, i tego nawet esesmani nie byli im w stanie zabrać. Wszelka twórczość obozowa czy to plastyczna, czy też literacka, była wyrazem ekspresji własnego ja i wynikała z głębokiej potrzeby serca. I właśnie z potrzeby serca, wielkiej miłości i tęsknoty zrodziły się oświęcimskie bajeczki. Trzeba jednak pamiętać, że zrodziły się w warunkach ciągłego zagrożenia życia, niepewnego jutra i z ogromnej tęsknoty za najbliższymi.

Dlaczego jednak więźniowie ryzykowali życiem dla tworzenia bajek?
Przede wszystkim z głębokiej potrzeby serca i niepewności jutra. Z tęsknoty za pozostawionymi w domu dziećmi, których część więźniów nie znała, gdyż urodziły się już po ich aresztowaniu. Po drugie, co jest nie mniej ważne, na ogół nie wierzyli w swoje ocalenie i pragnęli poprzez ten dar, małe kolorowe książeczki pozostawić jakiś ślad po sobie. Ślad będący bezpośrednim przekazem uczuć, które przypominałby o ojcach i mężach, gdy ich już nie będzie.

Czy wszystkie bajki trafiły ostatecznie do adresatów?
Z tego, co mi wiadomo, to tak. Na wolność były przemycane przez więźniów z komand, które wychodziły do pracy poza obóz. Tam przejmowali je cywilni pracownicy, którzy następnie wysyłali je pod wskazane adresy. Jednym z takich adresatów był Felicjan Świerczyna, wówczas dwuletni brzdąc, którego ojciec został powieszony w obozie w ostatniej egzekucji. Bajkę do domu przyniósł wysokiej rangi oficer SS. Zupełnie nieprawdopodobna historia, a jednak prawdziwa.

A jaki był los bajki autorstwa Henryka Czuldy?
Ojciec nie miał możliwości jej przekazania i był zmuszony ukrywać ją podczas pobytu w czterech kolejnych obozach koncentracyjnych. Chronił ją jak największy skarb, często przekupując ostatnim kawałkiem chleba kogoś, kto chciał mu ją zabrać. Ostatecznie wrócił do Polski i do domu. Wtedy też wręczył ją swojemu synkowi – a mojemu bratu – osobiście.

Jakie miejsce i rolę zajmują bajki w rodzinnych wspomnieniach?
- Bajki - a było ich sporo, tak jak i więźniów, którzy je tworzyli - są w domach ich dzieci czymś szczególnym, pewną bezcenną pamiątką z najstraszniejszego miejsca na ziemi. Ci mali adresaci są już dorosłymi ludźmi, często na emeryturze. Żaden z twórców bajek już nie żyje. Niektórzy ich właściciele przekazali je Państwowemu Muzeum Auschwitz-Birkenau, aby opowiadały historię swego powstania.

Czy na podstawie tej historii można powiedzieć, że miłość jest silniejsza od przemocy, ludzkiej bezwzględności i śmierci?
Osobiście uważam, że tak. Historia bajek oświęcimskich jest tego najlepszym dowodem. Jest ich zresztą znacznie więcej, na przykład obozowa miłość, która zwykle kończyła się śmiercią, czy ukrywanie dzieci urodzonych w obozie.

Historia zakończyła się więc szczęśliwie.
Tak, chociaż to jeszcze nie koniec. Od dawna starałem się zrealizować film dokumentalny na temat oświęcimskich bajek. Po latach starań nareszcie zakończyliśmy prace i mam nadzieję, że niedługo zostanie on wyemitowany.

Rozmawiał Robert Czulda

Andrzej B. Czulda
Reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Współtwórca i realizator wielu produkcji, w tym takich filmów dokumentalnych jak „Stefan Pogonowski”, „Cmentarz Orląt” czy „Święto Wojska Polskiego”. Od wielu lat związany z Wytwórnią Filmów Oświatowych i Programów Edukacyjnych w Łodzi.

 

 

 

 


Project by Betinho
Wszelkie prawa zastrzeżone