- Bajki z krainy pieców -
Nigdy nie słyszałem o bajkach, które
powstały w krainie pieców.
Niezwykłe jest miejsce ich powstania, czyli obóz
koncentracyjny Auschwitz – Birkenau. Niezwykły jest także czas ich
powstania. Były bowiem tworzone przez więźniów, których do tego
obozu wysłano. Również droga, jaką trafiały do różnych adresatów,
jest niezwykła. Mając tego wszystkiego świadomość, zupełnie inaczej
można odczytywać proste z pozoru treści bajek.
Dla kogo powstały te bajki i kto je
tworzył?
Jedna z nich – „Bajka o przygodach czarnego kurczątka”
powstała dla mojego starszego brata, Zbigniewa. Zilustrował ją nasz
ojciec Henryk q czasie, kiedy przebywał w obozie Auschwitz. Autorem
bajeczki jest inny więzień – Stanisław Bęć. To on ułożył wierszowany
tekst do wymyślonej przez siebie historyjki. Nasz ojciec, który
przybył do obozu później, bo pod koniec 1943 roku, pożyczył
opowiadanie i zrobił do niego rysunki.
Konkretny adresat nadaje chyba im chyba
bardzo osobistego charakteru?
Z pewnością. Bajka naszego ojca zawiera list, w którym
wyjaśnia on historię jej powstania i długą drogę zanim ostatecznie
trafiła do małego wówczas adresata. Pierwsze słowa tego listu
brzmią: „Najdroższy mój Synku! Mimo, że jesteś jeszcze malutki,
chciałbym póki żyję, wyjaśnić Ci, jak i gdzie bajeczka ta powstała”.
Inni autorzy bajek też pisali swoje dedykacje. Prawie wszystkie
bajki kończyły się tak samo. Wierszem „Modlitwa”, w którym mały
chłopczyk modli się o szczęśliwy powrót tatusia z dalekiej drogi.
Ile bajek powstało w obozie?
Więźniów, którzy je tworzyli, a o których dziś wiadomo było
dwudziestu siedmiu. Najpierw znane były trzy opowiadania: „Bajka o
przygodach czarnego kurczątka”, „O wszystkim co żyje”, i „Bajka o
zajączku, lisie i kogutku”. Oczywiście, każdy z tej grupy
wtajemniczonych więźniów wybierał i ilustrował którąś z wybranych.
Gdy jednak w 1999 roku w prasie ukazał się artykuł na temat bajki
naszego ojca, do muzeum w Auschwitz zgłosił się czytelnik z nową i
wcześniej nieznaną bajką pod tytułem „Opowieści kota uczonego”. Jest
to tym bardziej niezwykłe, że jest to zapewne jedyny egzemplarz tej
bajki, bowiem pozostałe były tworzone w kilku egzemplarzach. Nie ma
jednak wątpliwości, że również i ona powstała w obozie.
Skąd w obozie koncentracyjnym wzięły się
przybory potrzebne do zilustrowania tak kolorowych bajek?
Biuro, w którym zatrudniona była grupa więźniów, stanowiło
nic innego, jak obozowe biuro projektów. Pracowali tam esesmani,
pracownicy cywilni i więźniowie, którzy z zawodu byli architektami
czy technikami. Do pracy biurowej potrzebne były takie materiały jak
kartony, farby, tusze, kalki, ołówki, a także stoły kreślarskie,
powielarnia czy introligatornia.
Czy za kolorowanie bajek w obozie
groziły więźniom kary?
Oczywiście! Bajki powstawały ukradkiem na materiałach
należących do Rzeszy. Robienie bajek było zatem marnowaniem majątku
niemieckiego, a czas poświęcany na to - sabotażem. Kary mogły być
więc straszne, choć różne - bunkier, biczowanie, a także śmierć lub
w najlepszym wypadku skierowanie do karnego komanda, co równoznaczne
było z wyrokiem śmierci. Ale w gruncie rzeczy, za co w obozie nie
groziły kary?
Czy życie pracownika obozowego biura
różniło się od życia zwykłego więźnia?
Częściowo było lepsze i być może dzięki temu wielu z nich
przeżyło tak, jak i mój ojciec. Trzeba wiedzieć, że więźniowie ci
byli inżynierami, technikami nie nawykłymi do ciężkiej fizycznej
pracy. Ponieważ pracowali z esesmanami, musieli być czyści i nie
mieć wszy, więc częściej wymieniano im odzież i bieliznę. Po pracy
jednak wracali do bloków, gdzie panował normalny świat obozowy i
gdzie porcje codziennej strawy były takie same jak i dla pozostałych
więźniów. Bicie i szykany również.
Co sprawiało, że znajdujący się w takiej
rozpaczy ludzie, walczący każdego dnia o życie, mieli siłę i chęć do
rysowania wesołych, kolorowych obrazków?
Była to pewnego rodzaju forma oporu przejawiająca się w
zachowaniu wolności wewnętrznej, przy zewnętrznym przystosowaniu do
życia obozowego. Największym sojusznikiem tych ludzi była
wyobraźnia, która w chwilach pisania i ilustrowania bajek pozwalała
im na swobodne „wyjście poza obozowe druty”. Tamten wolny, kolorowy
świat w wyobraźni był tylko ich, i tego nawet esesmani nie byli im w
stanie zabrać. Wszelka twórczość obozowa czy to plastyczna, czy też
literacka, była wyrazem ekspresji własnego ja i wynikała z głębokiej
potrzeby serca. I właśnie z potrzeby serca, wielkiej miłości i
tęsknoty zrodziły się oświęcimskie bajeczki. Trzeba jednak pamiętać,
że zrodziły się w warunkach ciągłego zagrożenia życia, niepewnego
jutra i z ogromnej tęsknoty za najbliższymi.
Dlaczego jednak więźniowie ryzykowali
życiem dla tworzenia bajek?
Przede wszystkim z głębokiej potrzeby serca i niepewności
jutra. Z tęsknoty za pozostawionymi w domu dziećmi, których część
więźniów nie znała, gdyż urodziły się już po ich aresztowaniu. Po
drugie, co jest nie mniej ważne, na ogół nie wierzyli w swoje
ocalenie i pragnęli poprzez ten dar, małe kolorowe książeczki
pozostawić jakiś ślad po sobie. Ślad będący bezpośrednim przekazem
uczuć, które przypominałby o ojcach i mężach, gdy ich już nie
będzie.
Czy wszystkie bajki trafiły ostatecznie
do adresatów?
Z tego, co mi wiadomo, to tak. Na wolność były przemycane
przez więźniów z komand, które wychodziły do pracy poza obóz. Tam
przejmowali je cywilni pracownicy, którzy następnie wysyłali je pod
wskazane adresy. Jednym z takich adresatów był Felicjan Świerczyna,
wówczas dwuletni brzdąc, którego ojciec został powieszony w obozie w
ostatniej egzekucji. Bajkę do domu przyniósł wysokiej rangi oficer
SS. Zupełnie nieprawdopodobna historia, a jednak prawdziwa.
A jaki był los bajki autorstwa Henryka
Czuldy?
Ojciec nie miał możliwości jej przekazania i był zmuszony
ukrywać ją podczas pobytu w czterech kolejnych obozach
koncentracyjnych. Chronił ją jak największy skarb, często
przekupując ostatnim kawałkiem chleba kogoś, kto chciał mu ją
zabrać. Ostatecznie wrócił do Polski i do domu. Wtedy też wręczył ją
swojemu synkowi – a mojemu bratu – osobiście.
Jakie miejsce i rolę zajmują bajki w
rodzinnych wspomnieniach?
- Bajki - a było ich sporo, tak jak i więźniów, którzy je
tworzyli - są w domach ich dzieci czymś szczególnym, pewną bezcenną
pamiątką z najstraszniejszego miejsca na ziemi. Ci mali adresaci są
już dorosłymi ludźmi, często na emeryturze. Żaden z twórców bajek
już nie żyje. Niektórzy ich właściciele przekazali je Państwowemu
Muzeum Auschwitz-Birkenau, aby opowiadały historię swego powstania.
Czy na podstawie tej historii można
powiedzieć, że miłość jest silniejsza od przemocy, ludzkiej
bezwzględności i śmierci?
Osobiście uważam, że tak. Historia bajek oświęcimskich jest
tego najlepszym dowodem. Jest ich zresztą znacznie więcej, na
przykład obozowa miłość, która zwykle kończyła się śmiercią, czy
ukrywanie dzieci urodzonych w obozie.
Historia zakończyła się więc
szczęśliwie.
Tak, chociaż to jeszcze nie koniec. Od dawna starałem się
zrealizować film dokumentalny na temat oświęcimskich bajek. Po
latach starań nareszcie zakończyliśmy prace i mam nadzieję, że
niedługo zostanie on wyemitowany.
Rozmawiał Robert Czulda
Andrzej B. Czulda
Reżyser i scenarzysta filmów dokumentalnych. Absolwent Państwowej
Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi.
Współtwórca i realizator wielu produkcji, w tym takich filmów
dokumentalnych jak „Stefan Pogonowski”, „Cmentarz Orląt” czy „Święto
Wojska Polskiego”. Od wielu lat związany z Wytwórnią Filmów
Oświatowych i Programów Edukacyjnych w Łodzi.
|