- Prowincjonalia 2009. Holocaust, filozofia dialogu i
niepełnosprawni -
XVI Ogólnopolski Festiwal Sztuki Filmowej Prowincjonalia 2009, tak
jak i poprzednie edycje, to okazja do zaprezentowania ciekawych,
często intrygujących i niebanalnych dokumentów. W jakiś sposób z
tego Września słynie. Również w tym roku dzieje się pod tym kątem
niemało i zajmująco. Wśród całej gamy tytułów znalazły się m.in.
poruszające "Bajki z krainy pieców", faktograficzny "Tischner. Życie
w opowieści" czy śmiała "Złota rybka". Wybór padł na trzy obrazy,
ale idealnie oddające charakter poruszanej podczas drugiego dnia
imprezy tematyki.
Zanim o filmach i festiwalu, parę słów o innym wydarzeniu. Zważywszy
na piszącego te słowa, może kogoś nie zdziwi, że rzecz dotyczy
futbolu. Tak się stało, że kolejna filmowa impreza zbiegła się w
czasie z pewnym sportowym, dziś już wiemy nie do końca dla nas
szczęśliwym, spotkaniem. Niestety brawurowo grający Kolejarz, czyli
Lech Poznań, poległ na włoskiej ziemi. Walczył jednak pięknie,
przynajmniej w pierwszej połowie, podsycając marzenia o zwycięskim
marszu w europejskich pucharach. Stało się, jak się stało. Trochę
tradycyjnie, jak powiedzieliby złośliwi, ale i tak warto było.
Zmienia się rodzime kino, do przodu idzie nasza piłka nożna. Z
mozołem i w cieniu korupcyjnych afer, ale jednak. Ten piłkarski
wtręt oczywiście wywołały wczorajsze boiskowe emocje, ale też i
drużyna z Wielkopolski, więc niejako oba te wydarzenia mają wspólny
mianownik. Szkoda, że przegraliśmy, ale jeszcze będzie lepiej.
Tymczasem festiwal trwa.
Gehenna II wojny światowej nadal silnie żywa. Andrzej B. Czulda
zaprezentował swój bardzo osobisty dokument pod tytułem "Bajki z
krainy pieców", w którym opowiada historię swego uwięzionego w
Oświęcimiu ojca, jak i kilkudziesięciu innych więźniów. Grupa
skazanych na zagładę ludzi nie chcąc się poddać losowi, chociaż ten
wydaje się być przesądzony, w pełnej konspiracji tworzy ręcznie
ilustrowane książeczki dla dzieci, które następnie różnymi drogami
wysyła do swoich najbliższych. Ten smutny, pełen emocji dokument
daje świadectwo siły ludzkiej woli i determinacji w obliczu klęski,
upodlenia i nieuchronnej śmierci. Z drugiej strony jakże wyraziście
i przekornie ukazuje grozę wojny i jej rozprzestrzeniającą się
patologię. W tym pozbawionym Boga miejscu na ziemi, gdzie śmierć
jest czymś tak powszechnym jak codzienny wschód słońca, powstawały
rzeczy najbardziej niewinne z niewinnych, będące wyrazem
rodzicielskiej miłości i wiary, że ten koszmar kiedyś się skończy.
Co ciekawe, spośród więźniów zajmujących się produkcją bajeczek w
cieniu kominów krematoryjnych tylko jeden z nich nie przeżył obozu i
tylko dlatego, że próbował ucieczki. Na tle w tej chwili już
ogromnej liczby produkcji nawiązujących do Holocaustu, ta wydaje się
nadawać jeszcze inny wymiar. Odkrywa nieznane i niewyobrażalne karty
w historii Auschwitz. Czulda ilustruje całość lekturą robionych za
kratami bajek, sam obóz pokazując nocą, bez inscenizacji i udziału
statystów. To ponure mury i mroczne wnętrza dowodzą upiorności tego
miejsca, podkreślając nurtujące, powodowane niezrozumieniem pytanie,
jak mogło do czegoś takiego dojść. Jest w tym jakaś siła, może nawet
magia, która stawia ten dokument jako jeden z oryginalniejszych
tytułów dotykających te problematyki. A przy tym wartość historyczna
wydaje się być bezcenna.
Artur "Baron" Więcek życiem ks. Józefa Tischnera zajmuje się już od
wielu lat. Wyreżyserował on między innymi "Historię filozofii po
góralsku". Tym razem opowiada o księdzu-filozofie, niepokornym
kapłanie w filmie "Tischner. Życie w opowieściach". Trudno zaliczyć
obraz autora "Anioła w Krakowie" do dzieł niepowtarzalnych, chociaż
z całą pewnością jest to film istotny. Jako dokument nie różni się
on od typowych pośmiertnych biografii, gdzie znajomi bohatera filmu
opowiadają jego historię. Są to często bardzo barwne, ale też
gorzkie wspomnienia, zapisany w ludzkiej pamięci portret człowieka
nietuzinkowego, jakim z pewnością był profesor Józef Tischner.
Zaskakująca w tym wszystkim jest pewna sprzeczność w życiu bohatera,
który z uwielbianego przez tłumy kapłana nagle staje się dla ludzi
kimś niepotrzebnym, wręcz wrogim. Tischner miał tę zaletę, że nie
bał się samodzielnie myśleć i tych myśli wyrażać publicznie. Często
były to rzeczy niewygodne, niezrozumiałe dla jedynie słusznej
doktryny kościoła katolickiego i jego ultraradykalnego odcienia.
Choć sam nie krył, że zachował się pasywnie, kiedy w kraju doszedł
do głosu jawny terror, jakim był stan wojenny, to nigdy nie
sprzeniewierzył swoich wartości, w które naprawdę wierzył. Był
przeciwny terroryzmowi lewicowemu, ale też dawał dezaprobatę jego
prawicowej odsłonie. Widział w postępujących w Polsce przemianach
niebezpieczeństwo dla zwykłego człowieka. Obawiał się, że
niesprawiedliwość i troska o własny interes przywdzieje twarz
wyższych wartości i tym zamydli ludziom oczy. Nigdy nie miał
zrozumienia dla działalności i sposobu przekazywania nauki Kościoła
przez otoczenie ojca-dyrektora. Pozostając sam, opuszczony przez
większość wiernych, ale też swych przełożonych - został pozbawiony
możliwości odprawiania mszy w kościele św. Anny w Krakowie, dopiero
po śmierci niejako powrócił. Dziś, jak to wyraził jeden z jego
przyjaciół, wszyscy są tischnerowcami. Ks. Józef Tischner zmarł na
raka krtani doznając ogromnych cierpień. Mimo swej wielkości stał
się dobitnym i niestety zatrważającym przykładem, jak naród może
kochać i za chwilę nienawidzić, kiedy nie słyszy tego, czego chce
usłyszeć. I w tym względzie, ten dość konwencjonalny film nabiera
wyrazu i znaczenia. Więcek oddał głos ludziom, którzy niejako za
niego opowiedzieli tę historię. On ją jedynie dobrze zmontował i
ułożył w sensowną całość.
Na tle wymienionych tu tytułów, czymś zgoła odmiennym, ale też
szczególnie przykuwającym uwagę jest film Tomasza Wolskiego pod
tytułem "Złota rybka". To opowieść o pensjonariuszach Domu Opieki
Społecznej, którzy przygotowują się do teatralnego przedstawienia o
rybaku i złotej rybce. Pierwsze kadry obrazu Wolskiego wywołują
niepewność i zakłopotanie. Czemu ten film ma służyć i czy autor nie
przekracza tu granicy smaku, wykorzystując dość mechanicznie
niepełnosprawnych umysłowo bohaterów? Dość szybko wątpliwości
ustępują na korzyść szczerej i bezkompromisowej historii. Reżyser
wchodzi w środowisko młodych upośledzonych ludzi pokazując ich
piękno, dowodząc ich potrzeby miłości, wspólnoty, po prostu życia.
Wspaniały, na swój sposób odważny dokument podkreśla z jednej strony
podział między zdrową a "chorą" częścią społeczeństwa, z drugiej
odkrywa nieznaną przez większość prawdę o niepełnosprawnych.
Tymczasem ci dotknięci przez los ludzie wykazują się uczuciami,
nierzadko inteligencją, a ich dramat polega na tym, że zbyt wyraźnie
różnią się od całej reszty. Oczywiście ich możliwość funkcjonowania
w otaczającym nas świecie jest mocno ograniczona, a wręcz
niemożliwa, niemniej jednak nie są to ludzkie odpady, skazane
jedynie na wegetację żywe rośliny. Stąd nie zabrakło w "Złotej
rybce" sytuacji dowcipnych, ale nieobraźliwych dla nikogo, jak
również wzruszających i refleksyjnych. Solidna dokumentalna robota,
w której kamera staje się obserwatorem, a nie inicjatorem
rozgrywanych w kadrze zdarzeń.
Artur Cichmiński
http://www.stopklatka.pl/wydarzenia/wydarzenie.asp?wi=52801
|