Pasje łodzian
Andrzej
Czulda, łodzianin, reżyser filmowy i facet o aparycji św. Franciszka z
Asyżu – człowiek nazywany pod Wawelem “Krakusem znad Łódki” – nigdy dotąd
nie kojarzył mi się z krakowską sukmaną, ale za to z mnisim habitem,
krzyżem w dłoni i pewnym siwym, narowistym ogierem. Poznaliśmy się bowiem
lat temu kilkanaście na planie filmu “Słowiański świt”, w którym reż. Jan
Jakub Kolski dał bezrobotnemu wówczas żurnaliście szansę wcielenia się w
postać słowiańskiego księcia. Natomiast Czuldzie – wówczas swojemu
asystentowi – Kolski zlecił rolę mnicha, którego zadaniem było przekonanie
pogańskiego władcy do jak najszybszego przyjęcia chrztu.
Mnich kontra książę...
Zgodnie z wytycznymi reżysera wyprowadzono nas obu na rozległą łąkę, po
czym mnie wsadzono na oklep na wielkiego siwego ogiera, a Jędrkowi
przyodzianemu w mnisi habit polecono pobłogosławić opornego księcia
wielkim drewnianym krzyżem, aby nabrał ochoty do zmazania grzechu
pierworodnego święconą wodą. Ponieważ jazda konna nie była najmocniejszą
stroną mojego amatorskiego aktorskiego rzemiosła, nie czułem się w swojej
roli najlepiej i nawet to, że scena była niema nie dodawało mi otuchy.
Wielki ogier tańczył bowiem pode mną, przerzucając mnie z szyi na zadek,
parskał i wierzgał jakby nikt go nie ujeżdżał i coraz bardziej lękałem się
czy zdołam utrzymać przed kamerą to narowiste bydlę, kiedy padnie komenda:
“akcja”.
Były chwile kiedy dwóch ludzi trzymało siwka za uzdę, aby go trochę
uspokoić. O uspokajaniu mnie nikt, niestety, nie myślał. Czulda obserwował
z boku całą scenę i podśmiewał się pod wąsem. Po paru próbach i
przymiarkach dziki zwierz stanął wreszcie na wszystkich czterech kopytach,
kamera ruszyła, mnich Andrzej podszedł do nas, spojrzał karcąco i zamiast
delikatnie pobłogosławić mnie i ogiera – machnął groźnie trzymanym w ręku
krzyżem.
Tego prowokacyjnego gestu mój rumak już nie wytrzymał. Stanął dęba, a po
chwili skoczył w łąkę wściekłym galopem. Ja skoczyłem wraz z nim –
trzymając się kurczowo szyi, grzywy, a w ostatniej fazie lotu nawet ogona.
Nie spadłem, uratowałem twarz, ale kiedy szalony ogier wreszcie się
zatrzymał i Andrzej ruszył ku nam z wyraźną ochotą na powtórkę
błogosławieństwa – rozdarłem się bezbożnie na całą łąkę: - Ludzie, weźcie
ode mnie tego cholernego mnicha!
I tak właśnie zaprzyjaźniłem się z Andrzejem Czuldą, licząc po cichu, że
kiedyś odpłacę mu pięknym za nadobne. No i doczekałem się. Okazja po temu
nadeszła zresztą za sprawą samego Andrzeja, który w ciągu ostatnich lat
przeistoczył się z mnicha i asystenta w samodzielnego reżysera, twórcę
wielu interesujących filmów, a z łodzianina w “Krakusa”. Kiedy myślę o tej
metamorfozie to – nie zapominając o jego dawnym zachowaniu i moim strachu
– oczami wyobraźni widzę Andrzeja jak stoi na Rynku, albo pod Wawelem, w
krakowskiej sukmanie i w czapce z pawim piórem, a wokół niego tłum
mieszczan woła ze czcią: “Oto człowiek, który pokazał Polsce, światu i nam
tubylcom w jak pięknym mieście żyjemy, a czego dotąd oczy nasze dostrzec w
pełni nie umiały...!”
Facet z Łodzi nie zaszkodzi...
Faktem jest, że trzeba było dopiero przyjazdu tego zakochanego w Krakowie
faceta z miasta Łodzi i jego filmowej ekipy, aby udało się utrwalić jak
należy barokową urodę grodu Kraka i królowej Wandy. Andrzej Czulda ma przy
tym wielbicieli nie tylko w sferach mieszczańskich, ale także
naukowo-kościelnych. Mówiono mi np. że proboszczowie kościołów, które
odwiedził ze swoją ekipą udostępniali mu do zdjęć najskrytsze zakątki
świątyń i zakrystii, a różni naukowi luminarze przecierali mu wszelkie
pałacowo-muzealne szlaki w trosce, żeby się tylko nie potknął i wszystko
sfotografował jak należy.
Wprawdzie Czulda zwykł mawiać, że miłość do Krakowa wyssał z mlekiem
matki, a nie dzięki spożywaniu “krakowskiej suchej”, to jednak początki
jego filmowej twórczości oraz asystencka i reżyserska edukacja wiążą się z
Łodzią i tego się były mnich nigdy nie wypiera. Wręcz przeciwnie, bez
fałszywego wzruszenia twierdzi, że gdyby nie łódzka Wytwórnia Filmów
Oświatowych i jej nieżyjący już dyr.. Maciej Łukowski, gdyby nie łódzka
“filmówka” oraz tacy mistrzowie filmowego rzemiosła jak Jan Jakub Kolski
czy Leszek Skrzydło, u których terminował i uczył się reżyserskiego fachu
– wszystko skończyłoby się być może na rolach mnichów. A ja dodam: “I
płoszeniu narowistych ogierów”.
Stało się jednak inaczej i owo “terminowanie” – rozpoczęte udziałem w
licznych konkursach fotograficznych, a później reżyserskim asystowaniem na
licznych planach filmowych – zaowocowało w roku 1993 dyplomem PWSFTviT
oraz szeregiem filmów dokumentalnych i scenariuszy. “Przez cały czas
studiów i pracy byłem i jestem związany z “oświatówką” – podkreśla Andrzej
i dodaje: - Pod względem zawodowym uważam się za “dziecko” tej wytwórni.
To tutaj poznałem i pracowałem z wieloma wspaniałymi fachowcami i
przyjaciółmi takimi jak operatorzy: Janusz Czecz, Stefan Czyżewski,
Zbigniew Hałatek, czy kierownicy produkcji: Grzegorz Denys, Waldemar
Krzak, Krzysztof Sułek.”
Nie od razu “Barok” nakręcono...
Andrzej Czulda jest między innymi autorem filmu pt. “Kalisz poprzez
wieki”, czyli – jak pisano: “Krótkiego filmu o długiej historii
najstarszego miasta Polski”, za który otrzymał nagrodę Europejskiej
Federacji Prasy Turystycznej. Wędrując z kamerą po Lublinie Czulda
nakręcił także film poświęcony historii i urodzie tego ciekawego miasta, a
następnie takie dokumentalno-dydaktyczne filmy jak: “I rozbiór Polski”,
“Od nadziei do upadku – czyli II i III rozbiór Polski”, “Wieluń miasto na
królewskim szlaku” i kilka innych.
Wiadomo było jednak, że prędzej niż później wszystkie filmowe drogi
zaprowadzą Czuldę do Krakowa. Właściwy trop pozwoliła mu znaleźć red.
Teresa Oziemska z WFO, która, kiedy UNESCO ogłosiło rok 1994 rokiem baroku
na świecie, przekonała Andrzeja, że może i potrafi zrobić film o baroku w
ukochanym przez siebie i jednym z najpiękniejszych miast świata. Słuchając
dobrej rady Czulda napisał scenariusz, skrzyknął ekipę nie mniejszych niż
on entuzjastów (m.in. operator Jacek Siwecki i kierownik produkcji
Waldemar Krzak), a kiedy budżet “Baroku krakowskiego” zgodziła się
wesprzeć Rada Europy w Strasburgu – z zapałem i przy producenckiej pomocy
Ośrodka TVP w Krakowie i Wytwórni Filmów Oświatowych i Programów
Edukacyjnych w Lodzi, zabrali się do roboty. Najbardziej jednak był
zadowolony z pozyskania doświadczonego konsultanta i narratora, a obecnie
jak podkreśla “także przyjaciela” - prof. Tadeusza Chrzanowskiego –
znanego historyka sztuki, autora wielu książek i eksperta do spraw baroku
w Radzie Europy.
Andrzej dobrze wspomina czas realizacji filmu, wędrówki po starym
Krakowie, zdjęcia w fascynujących wnętrzach, profesjonalizm ekipy i
wspaniałą atmosferę na planie. Do tych satysfakcji doszło wkrótce uznanie
znawców, historyków i zwykłych widzów, którym ponad 50-minutowy spacer
przez barokowy Kraków w towarzystwie wybitnego znawcy bardzo się podobał.
“Pokażemy wam Kraków, jakiego jeszcze nie widzieliście, wnętrza, które
mimo to, że codziennie odwiedzane są przez tysiące ludzi, to jednak kryją
niejedną zagadkę” – obiecywał krakowianom Andrzej Czulda i dotrzymał
słowa. Film zdobył m.in. nagrodę Rektora Akademii Sztuk Pięknych w
Krakowie, wkrótce po kasety z “Barokiem krakowskim” ustawiały się kolejki
chętnych a sam Czulda nie mógł się opędzić od pochwał i zaproszeń ze
strony krakowskich mediów. O zachwytach i pokusach ze strony miejscowych
mieszczek nie wspomnę, ponieważ Andrzej, mimo że kocha Kraków, to pięknej
żony wolał poszukać nad Łódką i świata za nią (znaczy Szanowną Małżonką)
nie widzi.
Po sukcesach “Baroku krakowskiego” Czulda nabrał chęci, by nie poprzestać
na tym, pięknym skądinąd okresie, ale pójść z kamerą równie frapującymi
śladami krakowskiego gotyku i renesansu. Część zdjęć do kolejnego filmu
pt. “Złota jesień krakowskiego średniowiecza” ma już za sobą, do dalszych
się przymierza, ale chroniczny brak środków spowalnia te ambitne plany.
Mimo to “łódzki krakus” jest dobrej myśli i wierzy, że przynajmniej część
tych zamierzeń uda mu się zrealizować w tym tysiącleciu.
Znając także inne i nie mniej ambitne filmowe plany Andrzeja Czuldy –
szczerze mu tego życzę. Ale – wręcz przeciwnie niż on mnie kiedyś – nie
chcę go spłoszyć i tylko dlatego nie będę mu zbyt energicznie
błogosławił...
ZDZISŁAW SZCZEPANIAK

Mnich-Czulda na próżno próbuje ujarzmić księcia i jego ogiera
Fot. Piotr Lenar

Andrzej
Czulda (z prawej) i prof. Tadeusz Chrzanowski na planie filmu
“Złota jesień krakowskiego średniowiecza”
Fot. Tomasz Markowski
|