- Bajki z "Krainy pieców" -
|
_________________________________________________
Ile
wiary i nadziei trzeba było w sobie ocalić,
aby – wbrew ogarniającej codziennie człowieka rozpaczy –
móc rysować wesołe, kolorowe obrazki...?
_________________________________________________

Kiedy
zdecydowanym ruchem biorę do ręki tę książeczkę wielkości szkolnego
zeszytu – Andrzej Cz. patrzy na to z niepokojem, jakby chodziło o jakiś
niezwykle cenny, porcelanowy skarb, który mógłbym skruszyć zbyt gwałtownym
ruchem... Przewracając więc ostrożnie kolejne, z lekka pożółkłe kartki,
poddaję się najpierw zdumieniu, a potem autentycznemu wzruszeniu, kiedy
patrzę na wykonane z niezwykłą pieczołowitością kolorowe obrazki,
starannie wykaligrafowane wierszyki i czytam pełną nadziei modlitwę,
słowa:
“Czy
nie zapomnisz, o dobry Panie,
Sprowadzić ojca z drogi dalekiej?”
Kończą tę niezwykłą bajkę ocaloną z “krainy pieców”.
Dzieci spalono książki ocalały...
Kiedy wertowałem udostępnione mi przez Andrzeja Cz. dotyczące tej
sprawy dokumenty, listy, relacje – okazało się, że cała historia bajek “z
krainy pieców” zaczyna się od śmierci żydowskich dzieci – zagazowanych, a
potem spalonych w piecach Oświęcimia pod koniec 1942 roku. Wówczas to, jak
wspominał przed laty nieżyjący już dzisiaj Eugeniusz Nosal – więzień nr
693 – “przy torach bocznicy kolejowej, wśród różnych rzeczy należących do
transportów czeskich Żydów, miernicy z Brzezinki znaleźli także rozmaite
bajki dziecinne... Zabrali ze sobą te książeczki i rozdali potem wśród
więźniów”.
Dziś, gdy po 57 latach od tamtych strasznych wydarzeń myślę o tym, co
działo się wówczas na oświęcimskiej rampie, wydaje mi się, że owe
powyrzucane z walizek i toreb książeczki były niczym symboliczne wołanie o
pamięć – usłyszane i przekazane przez polskich więźniów. Podjęte z trawy,
piachu i błota książeczki żydowskich dzieci ocalały bowiem nie tylko po
to, by świadczyć o zagładzie kolejnego transportu. Wywołały współczucie,
żal, gniew, strach, ale także coś więcej.
Znaczna część owych uratowanych przed zniszczeniem bajek znalazła się
wśród więźniów pracujących w obozowym biurze projektowo-budowlanym czyli
tzw. “Baubiuro-Bauleitung”. Było ono jednym z pierwszych oświęcimskich
komand, a zatrudniano w nim więźniów – techników i inżynierów. Pod
nadzorem esesmanów opracowywali plany techniczne różnych obiektów
obozowych. Podobnie jak w całym obozie, , także i tu praca nie
gwarantowała bezpieczeństwa. Nie przysługiwało też za nią lepsze niż
wydawane oficjalnie wyżywienie, a w stosunku do innych obozowych komand
“Baubiuro” charakteryzowało się szczególnie wysoką śmiertelnością. Z 400
zatrudnionych tu fachowców tylko 50 doczekało wolności.
Więzień nr 159452
Pracownicy “Baubiura” mieli jednak dostęp do kartonów, farb wodnych,
przyborów kreślarskich i to wśród nich znaleźli się ludzie, którzy zamiast
myśleć o zdobyciu dodatkowej racji chleba czy zupy, o przetrwaniu za
wszelką cenę – podjęli ryzyko oskarżenia o sabotaż, narażając się na
śmierć, ciężkie pobicie lub tortury. Postanowili bowiem w największej
konspiracji zająć się czymś tak karygodnym z punktu widzenia esesmanów i
potrzeb III Rzeszy jak... pisanie i rysowanie wesołych historyjek dla
swoich pozostawionych w domu dzieci. Inspiracją i wzorem dla tego
przedsięwzięcia, w które zaangażowało się kilkunastu więźniów, były
właśnie ocalone ze wspomnianego transportu, książeczki żydowskich dzieci.
W początkach 1943 roku, więźniowie “Baubiura” kopiowali i powielali te
rysunki, robili specjalne szablony, a potem rozdawali je wśród
wtajemniczonych kolegów, którzy malowali już samodzielnie swoje bajeczki.
Powstało ich kilka rodzajów, a jedną z nich były “Przygody czarnego
kurczątka”, do której tekst napisał więzień nr 132201 – nieżyjący już
dzisiaj Stanisław Bęć. Inny więzień – inż. arch. Henryk Czulda (łodzianin,
który pozostawił w domu żonę z maleńkim synkiem) postanowił nie korzystać
z żadnych szablonów i dołączyć do tego tekstu własne rysunki.
Oglądając strona po stronie tę niezwykłą książeczkę, nie od razu mogłem
pojąć, jak za drutami obozu zagłady można było stworzyć coś tak radosnego
i pogodnego? Te kurczątka, motyle, łąki i lasy? Ile wiary i nadziei trzeba
było w sobie ocalić, aby – wbrew ogarniającej codziennie człowieka
rozpaczy – móc rysować wesołe, kolorowe obrazki. I to wtedy (a może
właśnie dlatego!) gdy za ścianą baraku leżały zwłoki ludzkie, a kominy
krematorium dymiły niemal bez przerwy...? A jednak właśnie w tej
koszmarnej obozowej rzeczywistości – wbrew niej i czającemu się za plecami
więźnia nr 159452 strachowi – powstała ta unikalna książeczka.
“W nieznane – na niewiadomy los...”
Ocalona z “czasów pogardy”, kolorowa bajka z “krainy pieców”, leżała
przede mną przez cały czas pisania tego tekstu. Przeszła wiele, zanim
dotarła do adresata, a jej autor – który zdawał sobie sprawę, że każdy
dzień w obozie może być dla niego dniem ostatnim – w przesyłanym do domu
grypsie pisał: “Najdroższy mój synku! Nie wiem czy wyjdę żywy z obozu
śmierci, nie wiem czy Bóg pozwoli mi jeszcze zobaczyć Ciebie, Twoją
Mamusię i moich najbliższych... Nie wiem, czy ta bajka dojdzie kiedyś do
Twoich rączek...”
W październiku 1944 r. więźnia nr 159452 wywieziono do Gross-Rosen,
Buchenwaldu i Dachau. O tej obozowej tułaczce Henryk Czulda pisał tak:
“Poszliśmy w nieznane, na niewiadomy los! Odebrano nam cały skromny
majątek więźnia... Ale bajeczka dla Ciebie i fotografie z domu ocalały.
Byłem, Zbysiu, w 6 obozach, straciłem wszystko, przeszedłem wiele rewizji,
ale bajeczkę dla Ciebie zawsze udało mi się przemycić – a to podstępem, a
to prośbą, a to za kawałek chleba. Chroniłem ją jak skarb największy i
wtedy nawet kiedy już umierałem z głodu i wyczerpania, kiedy traciłem
nadzieję, że Cię znów ujrzę kiedykolwiek – miałem ją pod głową i prosiłem
kolegów współwięźniów, aby Ci ją doręczyli, gdyby nie było mi sądzone
wytrzymać tej niesamowicie koszmarnej gehenny...”
Los nie chciał jednak, aby bajka “z krainy pieców” była prezentem
niedoręczonym lub ostatnim. W kwietniu 1945 r. w filii obozu w Dachau,
Henryk Czulda doczekał się wyzwolenia przez wojska amerykańskie, a potem
jednym z pierwszych transportów jadących do Polski powrócił do Łodzi. Mały
Zbyszek dostał swoją niezwykła książeczkę 19 sierpnia 1945 roku. Dziś, po
tylu latach jej stronice pożółkły, ale kolory rysunków są nadal urzekająco
żywe. Jak mówi przechowujący ją ze szczególnym pietyzmem młodszy brat
Zbigniewa Czuldy – Andrzej:
“To tylko bajka, ale w naszej rodzinie była to – i zawsze będzie – bajka
wyjątkowa i bezcenna. A chociaż pochodzi z najsmutniejszego miejsca na
świecie, ma jednak najpiękniejsze na świecie zakończenie...”
ZDZISŁAW SZCZEPANIAK

Henryk Czulda – więzień Oświęcimia nr 159452 i
jego syn Zbyszek,
który doczekał się ojca i narysowanej przez niego bajki

Brama do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu
|