Strona główna

Biografia

Filmografia

Z prasy

Inne

Opowiadania

Kontakt


Andrzej B. Czulda

- Wspomnienia z daleka ... -

 

Jest głęboka letnia noc, za oknem osiada duszny lipcowy mrok, gdy oddaję się wspomnieniom. Widocznie atmosfera nocy, która snuje się wokół mnie i elektroniczna spokojna muzyka, nastraja mnie lirycznie. Dębno... Tutaj należy jednak, dodać szybko przymiotnik: lubuskie, gdyż miejscowości o nazwie Dębno jest więcej.

 

A więc Dębno Lubuskie: „Małe, senne miasteczko gdzieś na Pojezierzu Myśliborskim, nieopodal Gorzowa Wielkopolskiego. Jego dawna historia ginie gdzieś w pomroce dziejów, w zagubionych przez zawieruchy dokumentach”. Tak zaczyna się streszczenie filmu, który realizowałem o tym przemiłym miasteczku w 1984 roku „Dębno Lubuskie w czterdziestoleciu PRL”. I o ile się nie mylę, był to pierwszy film o tym miasteczku. Gdybym wtedy wiedział tyle, co wiem dziś o Dębnie ? No cóż... gdyby!? Muszę przyznać, że aktualnie jestem nieźle zorientowany w dniu dzisiejszym Dębna, a to za sprawą wspaniałego „Merkuriusza Dębnowskiego”, który co miesiąc regularnie dociera do mnie, do dalekiej Łodzi. Czytam go zawsze z zainteresowaniem, starając się jednocześnie w trakcie jego lektury, przywołać w pamięci miejsca w nim opisywane. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że zapewne Dębno zmieniło się w ostatnich czasach bardzo, jak większość zresztą miast w kraju. Ostatnio otrzymałem, wspaniały prezent, a mianowicie album „Neudamm – Dębno przeszłość i teraźniejszość”. Prawdziwa kopalnia wiedzy. O ironio losu! Dopiero w 18 lat po zrobieniu tamtego filmu zobaczyłem i przeczytałem, jak bardzo bogatą historię ma, to małe jednak miasteczko. Muszę tu uczciwie przyznać, że jestem zachwycony, chociaż zachwycić mnie ciężko, gdyż znam historię większości miast w Polsce i nie tylko. Mój filmowy szlak jest bowiem długi i bogaty.

A jednak, do tego „małego, sennego miasteczka gdzieś na Pojezierzu Myśliborskim...’, wspomnienia wracają często. I gdy spotykam członków swojej dawnej ekipy filmowej, która ze mną realizowała ten film, i gdy rozmowa zbacza na filmowe anegdoty i wspominki, zawsze gdzieś przewinie się sympatyczne wspomnienie Dębna, a szczególnie przyjaciół, których tam poznaliśmy. Nie umiem odpowiedzieć dlaczego właśnie to miasteczko tak szczególnie zapadło nam we wspomnienia, a nie inne z setek, a może i dziesiątków setek, do których zawiodły nas filmowe szlaki. Ale coś w tym jest, że właśnie to, a nie inne utkwiło nam tak szczególnie w duszy.

Ostatnio, gdy spotkałem się ze swoim przyjacielem Pawłem Hertlem ( w 1984 roku, był kierownikiem produkcji filmu ), akurat był po urlopie, który spędzał gdzieś tam w Bieszczadach. Nie byłoby może w tym nic godnego opisywania, gdyby nie przypadek, który mi opowiedział. Otóż, gdzieś tam na nocnym biwaku na bieszczadzkich połoninach, gdy dużą grupą siedzieli przy ognisku snując „nocne Polaków rozmowy”, dowiedział się od spotkanego przypadkowo młodego człowieka, że pochodzi on właśnie z Dębna. Co za spotkanie ! W drugim krańcu kraju, gdzieś tam na bezludziu, spotkało się dwóch ludzi: jeden z Łodzi, drugi z Dębna – i nie mogło być inaczej, resztę nocy przegadali razem. O czym ? To chyba jasne!

I gdy tak wspominam tę jego opowieść, to przed oczyma staje mi obraz, jak po raz pierwszy przyjechałem z operatorem Bogdanem Plewczyńskim do nieznanego Dębna, po całonocnej podróży pociągiem, gdzieś tam przez Szczecinek (a czemu nie przez Gorzów, nie wiem). Przez ostatnie godziny podróży dychawiczną kolejką, marzyło nam się tylko jedno, aby zaraz na dworcu w bufecie napić się herbaty. Jaka szkoda, że nie mogę tu pokazać naszych min, gdy zobaczyliśmy wtedy dębnowski dworzec – byłoby co oglądać! Od śmierci z pragnienia, uratowało nas wtedy, bardzo serdeczne powitanie przez, ówczesnego zastępcę naczelnika Stanisława Gontarka, na którego zaproszenie przyjechaliśmy. Gościnność to chyba szczególna cecha Dębna. Ani ja, ani Paweł, ani Bogdan nigdy nie zapomnimy tej gościnności i wielu godzin przegadanych w Bibliotece Publicznej. Uczestniczył w nich też przesympatyczny śp. Bolesław Prengiel, wtedy przewodniczący TMD. Do dziś pamiętam zapach książek i piękne gdańskie meble. Niestety, wiele nazwisk zatarło się w pamięci, chociaż pozostały twarze. To niestety, przywilej przemijającego czasu... A jednak miło, gdy dawny „znajomy” - naczelnik miasta Ryszard Święcicki, dalej zarządza miastem, dziś w nowej rzeczywistości, jako burmistrz. I gdy, znajduję Jego zdjęcie w czerwcowym numerze „Merkuriusza”, widzę, że trochę po latach, posiwiała mu broda. Nie szkodzi Panie Burmistrzu ! Mnie też!

Sporo tych wspomnień... bo i sporo przyjaciół. Pamiętamy też doskonale, jak przywiózł z Łodzi naszą ekipę i potem cały czas obwoził po Dębnie, swoim autokarem Leszek Skrobisz, człowiek wielkiej grzeczności i kultury. Bardzo się z Leszkiem zżyliśmy. Cała nasza ekipa filmowa, została wtedy zaproszona na poprawiny wesela, jego młodszego brata. Pamiętam, jak nasz technik dźwięku Bogusław Kołodziej, wynalazł gdzieś na sali pianino i zaczął przygrywać do tańca. Tak się to obecnym spodobało, że czym prędzej wyłączyli magnetofon i bawili się już dalej przy dźwiękach pianina.

Przypomniało mi się kolejne, bardzo zabawne zdarzenie, związane z okresem realizacji filmu. Mieliśmy któregoś dnia, realizować zdjęcia w Domu Dziennego Pobytu z przebywającymi pensjonariuszami. Była tam wtedy, starsza pani, która koniecznie chciała wystąpić w filmie, a najlepiej kilkakrotnie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przy każdej nadarzającej się okazji, strasznie mnie o te „role” nagabywała. Nie wiedziałem, jak się mam od tej sympatycznej mimo wszystko pani uwolnić. Jest oczywiście na filmie w całej okazałości, gdy dzierga serwetki w świetlicy. Ale ona chciała wystąpić kilkakrotnie w różnych scenach, przybierając tylko coraz to inne peruki. Na to niestety, nie mogłem się zgodzić. W końcu jednak, nakręconą sceną poczuła się usatysfakcjonowana. Gdy pewnego dnia odpoczywaliśmy na swoich kwaterach, a mieszkaliśmy nad jeziorem w domkach OSiR-u, ktoś z ekipy przybiegł mnie uprzedzić, że przesympatyczna pani zmierza prosto do nas. Bojąc się, że znów zechce mnie prosić o „rolę”, nie czekałem na nią, tylko czym prędzej, czmychnąłem wraz z operatorem Bogdanem Plewczyńskim, przez okno z drugiej strony domku. I wyobraźcie sobie, jak czułem się bardzo zawstydzony, gdy okazało się później, że przyniosła mi w prezencie za swoją rolę w świetlicy, dwie pary własnoręcznie zrobionych na drutach skarpet. A ja zwiałem przed nią dureń, przez okno!

Wiele mamy takich wspomnień, wiele miejsc. Restaurację „Lubuską”, gdzie stołowała się ( i nie tylko ), cała nasza ekipa i obsługujące nas tam sympatyczne dziewczyny. Zaciszny hotelik przy komendzie policji w której po zdjęciach codziennie zamykaliśmy w jednej z cel, nasz drogocenny sprzęt filmowy, Dom Kultury, gdzie zorganizowaliśmy na potrzeby filmu dyskotekę. Ośrodek Sportu i Rekreacji, gdzie mieszkaliśmy, a w wolnych chwilach pływaliśmy na rowerach wodnych po jeziorze. Dożynki wojewódzkie na stadionie, gdy zapalił się nam akumulator do kamery dymiąc strasznie, dzięki czemu brak na filmie momentu uroczystego wręczania chleba wojewodzie.

I nieraz oglądając z Pawłem czy Bogdanem film o Dębnie, zastanawialiśmy się jak potoczyły się losy ludzi, którzy w nim wystąpili. Dzieci z przedszkola, młodzieży z Domu Dziecka czy wspaniałej wokalistki z zespołu ludowego, który nakręciliśmy w parku, a który wmontowałem w dożynkowe uroczystości. Kobiet i dziewczyn sfilmowanych w istniejących wtedy dębnowskich fabrykach, w bibliotece czy też młodej pary, której ślub utrwaliliśmy na filmowej taśmie ? Naszych współpracowników przy realizacji filmu, którzy byli mieszkańcami Dębna; Henia Kuśmierkowskiego, który dzielnie pomagał rozstawiać oświetlenie naszemu mistrzowi oświetlenia, czy też Irenki Wilczyńskiej, z zapałem „klapsującej” każde kręcone ujęcie ?

To musiałoby być arcyciekawe !

Mam też jedno szczególnie drogie mi wspomnienie z Dębna. Wspomnienie szczególne dlatego, że jest jak gdyby docenieniem trudu, który wszyscy włożyliśmy w powstanie tego historycznego już dziś filmu. Było to na uroczystej premierze, która o ile mnie pamięć nie myli, odbyła się w styczniu lub lutym 1985 roku. Przyjechałem wtedy z Łodzi zaproszony przez władze Dębna. Ale nie o samej premierze chciałem pisać. Pamiętam to jak dziś, że po uroczystości podeszła do mnie pani, aby podziękować za film o jej mieście. Powiedziała mi wtedy między innymi: „Bardzo dziękuję, że tak pięknie pokazał pan moje miasteczko, i że spełnił pan moje marzenie. Mieszkam tutaj od urodzenia, ale nigdy nie widziałam Dębna z góry, z lotu ptaka”.

Czyż nie było to najpiękniejsze podziękowanie ?

A jednak, gdy tylko nadarzała się taka okazja, wracaliśmy do Dębna. Ponownie wróciłem tam z jeszcze większą ekipą filmową, a ze mną kierownik produkcji Paweł i operator Bogdan, już w roku następnym. Realizowaliśmy wtedy duży dwuczęściowy film „Sport gorzowski” dla władz Gorzowa, a w nim dużą sekwencję biegu maratońskiego 1985.

Przyjechałem też ponownie z Pawłem Hertlem w kolejnym roku, na cztery krótkie dni urlopu, który spędziliśmy w tym samym domku OSiR-u. To były wspaniałe cztery dni. Zaskoczył nas wtedy ówczesny dyrektor ośrodka Wincenty Berliński, który za nic nie chciał przyjąć od nas zapłaty za pobyt, twierdząc, że byliśmy jego gośćmi.

Wróciłem na trzy dni pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy realizowałem duży film historyczny dla TVP i zdjęcia kręciliśmy na rozlewiskach Słońska. Namówiłem kierownika produkcji, abyśmy zamieszkali w domkach OSiR-u. Nie afiszowałem się wtedy, że jestem w Dębnie i dlatego nie wiem, jak o moim pobycie dowiedział się vice naczelnik Stanisław Gontarek, który zaprosił mnie na świetną kawę i przemiłą, długą przyjacielską rozmowę.

Myślę, że głównie właśnie poznani przyjaciele, tworzą nieprzemijającą atmosferę danego miejsca. I wracając w te miejsca, wraca się głównie do nich. 

Osiemnaście lat, to jednak szmat czasu. Pozostały wspomnienia, przyjaciele i pożółkłe fotosy filmowe, które wtedy robił bardzo młody człowiek Krzysztof Czarnacki, a także filmowa taśma z filmem o Dębnie w wytwórnianym archiwum. Także ten film na kasecie VHS, którą od czasu do czasu z Pawłem wrzucamy w magnetowid, aby chociaż przez czterdzieści minut poczuć się jakbyśmy znów byli w Dębnie. Wierzymy, że będzie nam dane jeszcze kiedyś przejść się po dębnowskich uliczkach, spotkać przyjaciół, napić się piwa w „Lubuskiej”. Może...

Bardzo chcielibyśmy tu choć na moment wrócić. Najlepiej znów z kamerą....

 

 

Andrzej B. Czulda

reżyser filmu: „Dębno Lubuskie w czterdziestoleciu PRL”

Łódź – lipiec 2002
 

 

 

 

 


Project by Betinho
Wszelkie prawa zastrzeżone