Strona główna

Biografia

Filmografia

Z prasy

Inne

Opowiadania

Kontakt


Andrzej B. Czulda

- Tryptyk o trzech obliczach Lubomierza ... -

 

OBLICZE PIERWSZE - 

Małe senne miasteczko, gdzieś na krańcu kraju. Po pustych uliczkach hula marcowy wiatr zawiewając drobiny kurzu i mdły swąd dymu, nadlatujący z odległego komina. Od czasu do czasu w mijanym zaułku przemknie spłoszony kot lub pies, na wszelki wypadek jednak jeżąc sierść na karku. Ot, tak na powitanie! Na rynku otoczonym kolorowymi kamieniczki z podcieniami, pamiętającymi zapewne XVI i XVII wiek  wznosi się na środku, niczym wyspa na oceanie, okazały klasycystyczny ratusz. Spotykamy tu  trochę ludzi, co może świadczyć, że nie jest to księżycowa oaza, tylko żyjące swoim rytmem małe, spokojne miasteczko. Cisza, której nawet nie mącą przyciszone rozmowy mieszkańców krążących po rynku, robiących zakupy, załatwiających swoje sprawy lub zupełnie tak po swojsku delektujących się złocistym miejscowym piwem. Cisza... dla mnie przybysza ogłupiałego wielkomiejskim pędem, szumem i idiotycznym żywiołem wielkiej metropolii, zbawienna. Nic dziwnego, że napawam się nią głęboko, mając przez chwilę złudzenie, że znalazłem się w innej czasoprzestrzeni. Potem łapię się na tym, że przez moment zazdroszczę mieszkańcom, że mogą sobie tutaj tak błogo żyć. Jednak wiem, że ja sam chyba nie umiałbym tutaj egzystować, mając zakodowane w genach tamto zwariowane życie.

Rozglądając się ciekawie, przemierzam uliczki miasteczka wraz z Darkiem Milińskim, który mnie tutaj przywiózł. Szukam plenerów i obiektów zdjęciowych do swojego najnowszego filmu, właśnie o Darku, o jego sztuce, o jego pasji i życiu. On ma tę przewagę nade mną, że jest u siebie, że znają go tu wszyscy, ale i ja nie jestem bez szans, bo patrzę na wszystko tutaj bardziej obiektywnie, bardziej chłodnym okiem. No cóż, rutyna...

Obiekt, do którego przywiózł mnie Darek, to stary, chyba neogotycki kościółek poewangelicki, dziś jednak zupełnie opuszczony. W środku pusto, jeżeli nie liczyć sterty desek i duchów przeszłości, które gdzieś tutaj wibrują w powietrzu, pomiędzy opuszczoną nawą, a drewnianym prospektem. Jestem zachwycony. Już oczami wyobraźni czuję magię tego miejsca. Tak, to jest to, czego szukałem, co może być dekoracją do pierwszej sceny mojego filmu, równie a może nawet bardziej odległej w czasie niż to zapomniane przez anioły sacrum.

W drodze powrotnej rozglądam się ciekawie, starając się zapamiętać jak najwięcej. Mam pamięć fotograficzną i to co zapamiętam, koduje się w niej na zawsze. Gdzieś z boku widzę fasadę barokowego kościoła z XVIII wieku, który podobno zalicza się do najładniejszych śląskich budowli barokowych. Szkoda, że brak mi czasu aby go zwiedzić. Może innym razem...?

Gdy z rykiem silnika wyjeżdżamy z miasteczka, żegnają nas zaciekawione spojrzenia mieszkańców, ujadanie psów i zachodzące powoli gdzieś za kłębiaste chmury słońce, które niebawem zamienią się w ulewny marcowy deszcz.

Jestem pewien, że jeszcze tu wrócę...

 

OBLICZE DRUGIE -  

Stary kościółek poewangelicki, jakby za dotknęciem czarodziejskiej różdżki ożył nagle, zapełnił ludźmi, rozjaśniał blaskiem świec i reflektorów, a duchy przeszłości odżyły jakby na nowo. Mroczna dotąd fasada rozbłysła nikłym blaskiem światła reflektorów, wydobywającym na niej podłużne tajemnicze cienie. Spokojny dotąd placyk przed dawną świątynią zaiskrzył gwarem i krzątaniną ekipy, rozwijającej oświetlenie, ustawiającej kamerę, aktorami z grupy teatralnej Pławna 9. Dalsze otoczenie ginie jednak w mroku październikowego wieczoru, skrywając stojące tam samochody załadowane kostiumami. Spokojne miasteczko po raz kolejny staje się planem filmowym, jednak nie filmu fabularnego jak to onegdaj bywało w przeszłości, lecz tym razem dokumentalnego.

W mrocznym wnętrzu kościółka zainscenizowany ołtarz tonie w istnej powodzi grubych świec, stwarzając trochę surrealistyczną scenerię. Ale taka atmosfera jest uzasadniona treścią realizowanego filmu – filmu o magicznym świecie, fascynującej osobowości i oryginalnej twórczości Dariusza Milińskiego, malarza, rzeźbiarza, poety, inicjatora plenerowych spektakli teatralnych, tak samo niezwykłych, jak niezwykłe są jego obrazy. Film mający być w swoim założeniu misterium o sztuce i życiu szczęśliwym, bo trop zakodowany w języku narracji jego obrazów, w symbolicznym universum świata prowadzi wprost do średniowiecznego Święta Głupców, które narodziło się jako zimowa ekstrawagancja stanowiąca element odwróconego porządku czasu karnawału. Było widowiskiem wesołych wagabundów – goliardów, którzy stworzyli rubaszną, groteskową parodię wspólnot religijnych, obrzędów i praktyk kultowych, wykorzystujących maskę będącą oznaką zmiany społecznej pozycji. Były one związane z pewnymi elementami liturgii, a po drugie – eksponowały i dowartościowywały tych wszystkich, którzy mogli stawać się obiektem kpin. Jest to tak zbieżne ze sztuką uprawianą przez Milińskiego, że stanowić będzie klamrę filmu o nim. Tak, jak gęstnieje sztuczna mgła na planie, tak zagęszcza tłumek gromadzących się zaciekawionych mieszkańców, przyglądających kolejnym „nawiedzonym filmowcom”, którzy wprowadzili trochę zamieszania w ich senną rzeczywistość. Są do tego przyzwyczajeni - spokojne miasteczko planem filmowym było już w roku 1958, gdy Kazimierz Kutz realizował tu nowelę „Wdowa” ze swojego „Krzyża Walecznych”. Potem zaglądali tu jeszcze i inni; Marek Ciecierski z „Maratończykiem”, Piotr Łazarkiewicz z „Kocham kino”, Teresa Kotlarczyk z realizacją filmu „Zakład”. Jednak najbardziej przeżywaną realizacją byli „Sami swoi” Sylwestra Chęcińskiego i dalsze części tej „trylogii”, z którą mieszkańcy związali się na zawsze.

Gdy późną nocą opuszczamy gościnne miasteczko, z warkotem samochodowych silników przemykając przez zatopione w nikłym świetle latarni uliczki i opustoszały rynek, żegnają nas oświetlone okna domów i ujadające w ich sąsiedztwie psy. Na ciemno granatowym niebie tkwi wpięty księżyc...

 

OBLICZE TRZECIE -  

Małe rozbawione miasteczko skąpane w prażącym - niczym na pustyni Gobi – sierpniowym słońcu. Nie ma już spowitych w senności uliczek i prawie opustoszałego rynku, nie szczekają rozleniwione psy, które przezornie zaszyły się w najgłębszych kątach swoich bud. Nawet wylegujące się zazwyczaj na słońcu koty, czmychnęły gdzieś w znane tylko sobie dziury.

Miasteczko żyje – nie, to mało powiedziane – bucha, tętni i kipi zabawą, radością, tłumami, które nie wiadomo gdzie się zaczynają, a gdzie kończą. Rzeka ludzi przelewa się uliczkami, spiętrza przy rynku, który nagle robi się jakiś za mały, rozsadza go, napiera na stojące w odświętnej szacie kamieniczki, które odbijają echem kolejny koncert na wielkiej scenie, wybudowanej w jednej z pierzei. Kolejny VI Ogólnopolski Festiwal Filmów Komediowych trwa. Festiwal, który z małego sennego i nieznanego szerzej miasteczka, uczynił polską stolicę komedii i rozsławił je wśród entuzjastów tego filmowego gatunku, a klasycystyczny ratusz zamienił na parę dni w festiwalowe centrum. Przez cztery dni toczy się więc tętniące festiwalowe życie, a to za sprawą sporego zastępu popularnych aktorów, reżyserów, jednym słowem filmowej braci różnorodnej specjalności. Na olbrzymich scenach, które wyrosły niczym grzyby po deszczu coś dla ducha – występy licznych zespołów, kabaretów, artystów prezentujących wszelki repertuar słowno-muzyczny. Dla oczu – projekcje filmowe, toczące się na wielkich rozpiętych ekranach, zaś dla ciała i pokrzepienia niezliczone stoiska gastronomiczne i piwiarnie, dla drenażu kieszeni stragany z dobrem wszelakim. Akcja toczy się dalej; aktorzy rozdają autografy i uśmiechy, jedno i drugie bardzo szczodrze i licznie – tak więc, zadowoleni są i łowcy autografów i amatorzy wspólnej fotografii z uwielbianą przez siebie gwiazdą. I tak przez kolejne dni trwa wypełniony programami festiwal, zamieniając to przemiłe miasteczko w kipiący tygiel, w istną Wieżę Babel. A w zaułku za ratuszem, obowiązkowe miejsce pielgrzymek, Muzeum Kargula i Pawlaka, bohaterów „trylogii” Chęcińskiego, a tam z pietyzmem przechowywane filmowe rekwizyty: pług, który zaorał pawlakową miedzę i kosę, która prześwięciła kargulowe żebra. Słynny karabin, z którego zamek „wylata”, a nawet granaty przechowywane przez pawlakową babcię na czarną godzinę.  

I, gdy tak przepycham się przez ten rozwibrowany tłum, co wcale nie jest takie proste, bo napiera z lewa i prawa, skręca się i wije wokoło, z podziwem myślę o organizatorach i pomysłodawcach tego festiwalu, o ich wielkiej pasji w jego tworzeniu i ogromnej gościnności, której mam możliwość jako gość doświadczać. Bo chociaż nie jestem fabularzystą i nie nakręciłem nigdy w życiu komedii, to jednak za ich sprawą jestem zaproszony i mam tu swoje pięć minut. W poewangelickim kościółku – gdzie wibrują duchy przeszłości – a teraz znany fotografik otworzył artystyczną galerię „Za miedzą”, pokazywany był mój film „Wpinanie księżyca”, a potem odbyło się bardzo sympatyczne spotkanie z widzami. I było mi przyjemnie i było mi miło, bo pozostawiłem w tym miasteczku jakiś swój malutki ślad. Być może, wpiąłem w ciemne niebo nad miasteczkiem swój malutki księżyc...?

A, gdy potem trochę zmęczony dniem pełnym wrażeń, wstępuję na piwo pod wielki namiot, przyglądam się z zaciekawieniem trzeciemu obliczu tego miasteczka, jego sile w utrwalaniu własnej legendy i wierze, że w przyszłości będzie jeszcze lepiej. A jednak ( może to zasługa wypitego piwa ) pośród tego święta, bądż co bądź związanego z filmem fabularnym, wyłazi ze mnie rogata dusza dokumentalisty. Nie mogę bowiem oprzeć się myśli, że bardzo chciałbym nakręcić film o tym miasteczku, taki właśnie tryptyk o jego trzech obliczach. Film sprzedawany tu podczas festiwalu, na kasetach, w dziesiątkach, setkach egzemplarzy.... Marzenia, marzenia...!

Rozjaśniające czarne niebo kaskady fajerweków, zwiastują jednak koniec kolejnego święta. Rozbłyskujące w górze ferie barw układające się w wielokolorowe wzorce – niczym wodospady – spływają ku ziemi, by na ich miejsce wytrysnęły wciąż nowe i nowe...

Żegnając to gościnne miasteczko i poznanych w nim przyjaciół, zastanawiam się w duchu, czy dane mi będzie powrócić tutaj za rok?

 

Andrzej B.Czulda

reżyser filmu „Wpinanie księżyca”

Łódź 2002.

 

 

 

 


Project by Betinho
Wszelkie prawa zastrzeżone