Nurt 2002
Obrazowość nazwy kieleckiego przeglądu form
dokumentalnych kusi, by każdorazowo znależć dla niej stosowny przymiotnik.
Aktualny na ten właśnie rok. Bo jeśli NURT, to może raz rwący, raz
spokojny, szeroki i rozlany. Potrzeba dookreślenia nazwy jest uzasadniona
zawartością przegladu. Choć bowiem kielecki festiwal zaczynał skromnie,
teraz, po ośmiu latach, stał się rzeczywistym obrazem ambicji i możliwości
polskiego dokumentu. Udaje się NURT-owi nie uronić aktualnych doświadczeń
i eksperymentów w tej dziedzinie kina. Jest różnorodny i wart obserwacji.
Dlaczego? Bo udało mu się pozostać niezależnym. Nie interesują go
rozgrywki na stołecznych wysokościach lub podjazdy polityczne. Być może to
już ostatni taki bastion nonkonformizmu. Pewnie dlatego taką przyjemnością
jest znajdowanie w nim filmu dla jedynej w swoim rodzaju nagrody, nazwanej
Wydarzeniem NURT-u. A jest to rzeczywiście odnalezienie w wachlarzu
możliwości (w konkursie było 39 form dokumentalnych) najciekawszego
dokumentalnego spełnienia.
Tym razem Wydarzeniem stał się film Andrzeja Titkowa
„Całkiem spora Apokalipsa”, piękny i mądry portret reżysera i pisarza,
Tadeusza Konwickiego. Przed ponad 20 laty zrobił Titkow pierwszy portret
tego twórcy. „Przechodzień” jest słynny do dziś, wielokrotnie nagradzany.
Reżyserowi udało się wówczas uchwycić, już w samym tytule, rzeczywisty
charakter twórczości artysty. Od tamtego czasu zmieniło się wszystko:
państwo, ustrój, my wszyscy, sam pisarz. I ta odmienność sfotografowała
się w nowym portrecie idealnie, a pisarz jawi się w nim jako Mędrzec,
który widzi więcej, a rozumie – chyba wszystko. Outsider z wyboru,
świadomy swojej sztuki, komentuje tu czas, świat i przemijanie tak
precyzyjnie, że chciałoby się słuchać takiego Konwickiego bez końca. Jeśli
Wydarzenie to wskazówka – tym bardziej warto znależć coś, co jest
interesującą dla niej opozycją w formie i treści. W tej roli wystąpił w
tym roku fascynujący dokument Marii Zmarz-Koczanowicz „Dzieci rewolucji”
(Nagroda Prezesa TVP S.A.). Imponująca synteza działań antysocjalistycznej
opozycji w Polsce, w Czechosłowacji, na Węgrzech i, co najbardziej
odkrywcze – w NRD. Film przypomina, że politykę można pojmować jako służbę
społeczną i misję, a nie jako sposób na „łapanie stołków”. Ech, byli
ludzie!
Prawdziwym odkryciem był także film Grzegorza
Skurskiego „Krótka historia o zabijaniu w jednym ujęciu” (Nagroda
Indywidualna Ministerstwa Kultury). Rzeczywiście, jedno ujęcie. Na czarnym
ekranie twarz bardzo młodej kobiety. Kobieta mówi. Twarz zmienia się pod
wpływem wyznań niespodziewanych: dwa zabójstwa, popełnione w straszliwej
determinacji, pod wpływem wieloletniego bicia, upokarzania, gwałcenia – i
kara, jak sama uważa: nowotwór głowy, utrata wzroku. Wszystko trwa 10
minut, a działa jak hipnoza. Wracamy do tego, co w kinie podstawowe i
najbogatsze: do twarzy człowieka.
Tematy najistotniejsze podejmować najtrudniej.
Udowodnił to Grzegorz Linkowski swoimi „Świętymi dziećmi”, poetycką,
ściszoną i naturalną opowieścią o dzieciach umierających na raka (Nagroda
Film IT).
Ale, z drugiej strony, odejście od najistotniejszych
tematów może być źródłem radości. Jak w radosnym utworze o sztuce
malarstwa, rzeźby, spektaklu, życia po prostu, czyli filmie Andrzeja
B.Czuldy „Wpinanie księżyca” (Nagroda „Rzeczpospolitej”). To rzecz o
artyście, Dariuszu Milińskim.
Jak więc było w Kielcach?
Świetnie! Młodzi ludzie interesują się historią
(dwie dziewczyny, Joanna Tryniszewska-Obłoj i Joanna Pieciukiewicz zrobiły
film o słynnym bohaterze polskiego Października – „Metryka Goździka”),
doświadczeni fabularzyści debiutują w dokumencie (Janusz Zaorski – „Biało-czerwono-czarny,
czyli Olisadebe”), sztuka funkcjonuje jako poszukiwanie autorytetów
(Tadeusz Pikulski – „Łom”, Lucyna Smolińska i Mieczysław Sroka – „Pan ma w
sobie moc”, rzecz o prototypie postaci Przełęckiego z dramatu Żeromskiego),
a obok tego istnieją w filmach aktualne problemy.
Coś jest w atmosferze festiwalu, że tu dokumenty są
odbierane jako bardziej wyraziste i bardziej autentyczne. Zwłaszcza że
wszystkie projekcje odbywały się przy prawdziwie tłumnej, głównie młodej
widowni. Jest więc dobrze.
Maria Malatyńska
|