Strona główna

Biografia

Filmografia

Z prasy

Inne

Opowiadania

Kontakt


Andrzej B. Czulda

- Struchlałe rewiry -

 

Domki z drewna i kamienia, jak z bajki o chatce na kurzej nóżce. Pilnują masywnych zabudowań gospodarczych pamiętających czasy Reichu. Drogę na posesję wskazuje wielki srebrny półksiężyc z blachy. Na podwórzu niszczeją pod gołym niebem drewniane rzeźby. Rdzewieją metalowe rekwizyty i elementy scenografii. Tak ma być. Drewno, które „wyszło z ziemi” i spełniło się jako dzieło sztuki, po latach wraca pod ziemię. Zamyka się odwieczny cykl natury. Darek Miliński, „całoroczny kolędnik”, szanuje naturę, święta i tradycje. Wszystko musi mieć swój czas, jak w przyrodzie.

Wieś leży kilkanaście kilometrów za Lwówkiem Śląskim. Od południa we mgle majaczą na horyzoncie Sudety. Posesja Milińskiego na krańcu wsi, po lewej stronie drogi wiodącej do niemieckiej granicy (adres: Pławna 9, tak też nazywa się założona przez Darka grupa teatralna). Goście przyjeżdżają cały rok: latem na plenery plastyczne, wiosną do pomocy przy realizacji spektakli. Przyjaciele, sympatycy i spore grono adeptek, twórcy zbuntowani, albo na zbuntowanych pozujący, malarze, rzeźbiarze, muzycy, aktorzy, profesjonaliści i amatorzy, „Różni tacy” ledwie wiążący koniec z końcem, a inni już z niezłą pozycją. Przybywają z Wrocławia i Lublina, z Krakowa i Łodzi, do domu pełnego dzieci, obrazów i bibelotów. Zimą wpadają, by pomilczeć w towarzystwie gospodarza, przy którego niepohamowanym słowotoku dobrze się milczy w gromadzie, bo „życie jest jak tort spożywany wspólnie”. Monologowanie to Darka pasja. Mógłby leczyć entuzjazmem: „Przeszedłem przez wódkę i narkotyki, a teraz żyję zachwytem”.

Do malowania i rzeźbienia zawsze zakłada „zbroję”. Ma ciuchy na klimaty łagodne, ma i takie „na wojnę”, gdy idzie walczyć o swoje niezliczone pomysły. Zimą zamyka się na całe dnie i noce w pracowni. Malując, przemawia do powstających obrazów, potem lokuje je w prestiżowych galeriach w wielu miastach Polski. Wiosną przygotowuje ze swoim zespołem plenerowe spektakle, które gra przez lato i jesień na festiwalach krajowych i zagranicznych. Niezależnie od artystycznych zalet, cała ta działalność to zręczne przedsięwzięcie marketingowe. Przykład, jak kultura może lawirować na burzliwym oceanie gospodarki rynkowej.

Andrzej B. Czulda, dokumentalista, autor filmu o Milińskim pt. „Wpinanie księżyca” (prezentowany w Tv Polonia i na festiwalach w Krakowie, Neubrandenburg i Teplicach) mówi: „Darek nie jest materiałem dla dziennikarza, raczej dla innego artysty. Powinno się o nim napisać powieść, a nie robić reportaż”.

Monolog Milińskiego to prawie gotowy materiał literacki: „Chodzę bardzo blisko człowieka, blisko jego lęków i cierpień. Szukam naiwności, słów struchlałych, przytulenia. W kulturze jest teraz dużo śmiecia i destrukcji, dużo nudy, zblazowania, ale to się zmieni. Skończy się robienie sztuki z niczego, nadętej, bez życia, świńskiej! Sztuki, w której nie ma ciebie, i gdzie nawet nie możesz sobie wyobrazić siebie jadącego na świni! Bo ty potrzebujesz niedopowiedzenia, dyskretnego nieba w kolorze fiołkowo-różowym, idyllycznych obrazów, o których zapomniałeś, że są ci niezbędne do życia! Jeszcze pamiętam z dzieciństwa autentyczną wieśniacką fajowość. Jechałeś autostopem i dostawałeś zsiadłego mleka, albo gotowaną brukiew. Świat był bez fotokomórek i kamer video, które dzisiaj zamieniają, nie tylko mieszkania, ale i dusze ludzkie w fortece. Zauważ, że dziewczyny, które tam pracują, musza być nieefektowne, żeby oko nie miało na kim spocząć, bo tam masz wpaść na chwilkę, zjeść i zwalniać miejsce dla następnego!”

Darek nie może się pogodzić, że wszyscy mówią o walce ze złem, a zła jest coraz więcej. Przemoc w telewizji wymknęła się spod kontroli. Dzieciaki też mogą mu się wymknąć, dlatego Darek ma tylko trzy kanały w swoim telewizorze. Zanim dorobił się własnych, myślał, że „dzieci to takie chrząszcze, którym trzeba tylko dać jeść i kupić buty”. Teraz widzi, że to pełnokrwiste osobowości i należy je szanować. Człowiek, w swojej najgłębszej, dziecięcej naturze, nie ma potrzeby, by sycić się podglądaniem w telewizji, skoszarowanej na trzy miesiące, grupy bęcwałów. To media wywierają na niego tę presję, intensywna promocja sprawia, że się poddaje i tę niezdrową „wieprzowinę” je.

Świnia – jest jedną z kluczowych postaci mitologii Milińskiego. W spektaklu „Sen rybaka” tłusty świniak, prowadząc upiorny wehikuł przypominający nieco kombajn, polewa ziemię kolorowymi chemikaliami, podczas gdy zwykła, słowiańska rodzina nie może spożyć skromnej kolacji. Ta przejmująca „donkiszoterska” wizja chciwości i głupoty, może być glossą do... całkiem aktualnych dyskusji o rolnictwie i ekologii.

Drugim elementem mitologii Darka są domki. Uwielbia je stawiać dla uczestników warsztatów plastycznych. Pełno też ich na obrazach. Może to przejaw utajnionego lęku przed bezdomnością? Darek urodził się w Cieplicach, w 1957 r. Rodzice przyjechali na Dolny Śląsk ze zburzonej Warszawy, za chlebem. Mieszkali w Sobieszowie, pod Śnieżką. Darek chciał wyrwać się z biedy, z alkoholizmu, który widział w swoim otoczeniu, uciekał z domu, włamywał się do piwnic, kradł ogórki w słoikach, żeby zaspokoić głód. Nie był grzecznym chłopcem. Spał w schronach, w górskich jaskiniach. Jego rekord to dwa tygodnie „na ucieczce”. Rodzice nie zawsze go szukali. Zamknięty w sobie, skłócony, zbuntowany, wybierał samotność, jako sposób na przetrwanie.

Do malowania wciągnął go starszy brat, pierwszą wielką fascynacją była twórczość Bronisława Linkiego. Pierwsze wernisaże miał w połowie lat 70. Gdy ogląda się jego dzisiejsze obrazy, skojarzenia narzucają się same: Bosch, Breughel, Chagall, że współvczesnych: Maśluszczak, Duda-Gracz, Stasys... Darek jednak tłumaczy, że kiedy kształtowały się jego wybory artystyczne, po prostu nie znał tej twórczości. Może rekwizytornia obrazów wydaje się podobna, ale na przykład Duda-Gracz jest bardziej satyryczny, gorzki. Stasys bardziej oschły, „formalistyczny”. U Milińskiego obraz jest spektaklem. Aż chce się w niego zagłębić, pobyć razem z bohaterami w ich struchlałych rewirach, otworzyć się, oswoić, rozbroić lęki, wlać w siebie ich poezje i nadzieję... Chłopiec niesie w szkolnej teczce sierp księżyca. Ludzie z nosami Pinokia wiozą wielki księżyc na wózku (zapewne, żeby wkleić go w niebo)...

Darek mówi o wystawie w BWA w Tychach, którą miał wspólnie z malarzem abstrakcyjnym: „Nagle te moje obrazy tak się tam skuliły, stuchlały, zaczęły gadać zupełnie innym językiem, wyglądały jak strupy. Ich nie można składać ze Stażewskim czy Opałką, ja jestem pierwotniak, a one są podwórkowe. Nowoczesnej sztuki szokowej, pełnej tanich chwytów, bezwstydnych, naruszających tabu ludzkiego organizmu, nie rozumiem. Ja wstydzę się siebie nawet w toalecie”.

Teatr to już późniejszy etap. Powstał z marazmu i braku perspektyw. Był rok 1995: Darek przyłapał się, że za długo przesiaduje przy piwie (bo latem nie da się za długo przy sztalugach), powziął więc myśl o teatrze. Był już wtedy otoczony ludźmi, którzy czegoś oczekiwali od swojego lidera. Spektakle plenerowe, w czasie których „wcinał się” aktorom w dialogi, ogladał już wcześniej, na festiwalach organizowanych przez Alinę Obidniak w Jeleniej Górze. Potem robił maski dla Teatru Klinika Lalek. „No, i w końcu zaczęliśmy zasuwać te swoje kukiełki!” Teraz Pławna 9 jeździ po Europie, ale wielkie festiwale Darka nie kręcą, pozostał prowincjuszem. Nie pcha się do Niemiec po jeden artykulik w gazecie. Nie lubi być odświętną kokardą, choć w Średniowieczu teatr misteryjny zaczął się właśnie od świętowania. Woli klimaty podwórkowe, jarmarczne” wszystko ma być „zrobione fiku-miku, z kasztanów, patyczków i deseczek, sposobem gospodarczym”.

Teatr stał się dla niego szkołą wspólnoty. Ma szczęście żyć w regionie o dużych ambicjach kulturalnych, gdzie tworzy wielu autentycznych artystów. Podkreślają to wszyscy przyjaciele Darka. Tadeusz Dzierzyc szef powiatowego Domu Kultury w Lwówku Śląskim: „Między Darkiem a tym, co robi, panuje idealna zgodność. Jest jądrem krystalizacji dla miejscowego środowiska, nie tylko dla plastyków. Niedawno do pobliskiego Bolesławca wrócił z Paryża mim Bogusław Nowak, który występował z Marcelem Marceau i z Michaelem Jacksonem. Oczywiście natychmiast przykleił się do Pławnej. Lwówek Śląski to bardzo ciekawe miasto, prawdziwy tygiel ludnościowy. Mamy jeden zespół regionalny złożony z repatriantów z Polesia, drugi tworzą osiadli tu górale ze słowackiej Czadcy. Mamy też przysłowie: Jak we Lwówku rzucisz kamieniem na rynku, na pewno trafisz w gitarzystę”.

Olgierd Poniżnik – burmistrz pobliskiego Lubomierza i poseł SLD – poznał Darka przed 10 laty: „Zawsze był twórczy, nawet kiedy nie szło mu w życiu, nie oklapł. Bezpośredni, bez kumktatorstwa, wiecznie improwizuje. Mieści się znakomicie w strategii promowania regionu przez kulturę. Lubomierz słynie z Muzeum Kargula i Pawlaka (kilkanaście tys. sprzedanych biletów rocznie) i z Festiwalu Polskich Komedii Filmowych, imprezy nie sztampowej, gdzie na otwarcie, zamiast przecięcia wstęgi, jest piłowanie płotu, dyplomy są z dachówek, a nagrody to galwanizowane granaty F-1. Region stoi kulturą”.

Posiadanie „własnego” teatru wprawia mieszkańców Pławnej w pewną kontuzję, ale dla członków zespołu jest solidną szkołą życia. Sporo jeżdżą, są bardziej wyedukowani i pewni siebie. Gdy ktoś nie dojedzie na występ o czasie, Darek każe z marszu wejść w spektakl komuś nowemu: „Mówię, że ma grać drzewo, bo taka jest konieczność. Daję mu zielone ubranko, zieloną peruczkę. On pyta: Ale co, jak?! Ja na to: Nie wiesz, jak się gra drzewo? Jesteś najpierw mały, spektakl trwa, ty rośniesz... A on drzew nasadził się w życiu mnóstwo i wie, jak drzewo rośnie i improwizuje, wygina się, kręci biodrami na wietrze, rośnie... Po miesiącach takiej roboty mówi już innym językiem. Wczoraj rozmawiałem z kolegą „złotą rączką”, który mi pomaga w budowie domków i gra w paru spektaklach. I nagle on wyjeżdża z jakimś takim słowem... chyba: adekwatny... ale nie reaguję, żeby go nie płoszyć, żeby nie poczuł, że władował się w nie swój barak...”.

Na wspólnotę składa się mnóstwo osób, Darek wymienia kilka: Grześka Szymczyka (malarz i rzeźbiarz), Gosię Lemiszewską (nauczycielka), Lesia Wiśniewskiego (zakonnik), Michała (rolnik), Marka Dyjaka (wielce utalentowany balladzista). Nie zapomina też o prawdziwej rodzinie. Opowiada, jak rozleciał im się pierwszy domek, jak żona i synowie stopniowo wciągali się w cygański los i nabierali pewności siebie, jak zamiast godzin przy telewizji, spędzali czas w teatrze życia...

W lwóweckim Domu Kultury trwa premiera filmu Andrzeja Czuldy „Wpinanie księżyca”. Scena: Darek z pasją, niemal z nienawiścią, zamalowując obraz czarną cieczą. Potem starannie wciera ją w płótno, resztę zbiera ścierką. To tylko werniks, chodzi o efekt „postarzenia” obrazu, nadania mu głębi. Inna scena: wielkiej, smutnej kukle aktorzy wyjmują serce z rozcięcia w szacie, po chwili kradnie je sprytny rzezimieszek. Potem grupa „prasłowiańskich” chłopów kąpie w wannie kukiełkę dziecka... A po filmie gratulacje, śpiewy, bankiet. W menu: maczanica – regionalna potrawa dolnośląska, prosto z Polesia (rodzaj naleśników polanych gorącym sosem ze smalcu i śmietany – balsam dla wątroby).

Miliński chyba ma na dzisiaj dosyć uznania i gratulacji. Są przecież to jego słowa: „artystą brukwiowym, żołędziowym ludkiem”. Stoi przy oknie (przez okno wpada lwówkowski księżyc) i Darek nagle pyta: „wiesz, jaki jest zapach ciętego drewna bukowego?”

Lunatyczna sytuacja, nostalgia za czymś prostym, jednoznacznym, jak raj utracony. Impreza się kończy, ktoś cicho brzdąka na gitarze, gasną rozmowy. Usiłuję sobie przypomnieć, jak pachnie cięte drewno bukowe.

„Kiedy w nocy, sam w warsztacie, tnę piłą drewno do scenografii, wiesz, wiesz, jak tam pachnie? Jak w niebie!”

Tomasz Bieszczad

 

 

 

 


Project by Betinho
Wszelkie prawa zastrzeżone