-
"Bajka z krainy pieców". Czy powstanie dokument? -
Od siedmiu lat, dokumentalista Andrzej B.
Czulda, próbuje zdobyć pieniądze na film, na który wydawałoby się,
fundusze powinny być zawsze. "Bajka z krainy pieców" to obraz
pokazujący historię oświęcimskiego obozu o jakiej nie mówią szkolne
podręczniki i najgłośniejsze publikacje poświęcone byłemu
hitlerowskiemu obozowi koncentracyjnemu Auschwitz-Birkenau. Niby
wyjęty z szeregu innych heroicznych zdarzeń epizod, ale jakże
istotny wobec surrealistycznego świata, funkcjonującego w fabryce
śmierci. O oświęcimskich bajkach, książeczkach wykonywanych
potajemnie przez więźniów dla swych pozostających na wolności
dzieci, chce na ekranie opowiedzieć syn tego, który je wtedy
tworzył. Czy uda mu się to wreszcie jeszcze w tym roku?
Andrzej B. Czulda, syn byłego więźnia KL Auschwitz, urodził się już
po wojnie w roku 1951. Jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły
Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Od
1979 roku pracuje w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi.
Współpracował z wieloma wybitnymi twórcami filmów oświatowych i
dokumentalnych, między innymi z
Janem Jakubem Kolskim, Leszkiem
Skrzydło czy Andrzejem Sapiją. Jako samodzielny
reżyser zadebiutował w 1984. Od tego czasu realizuje już tylko
produkcje, na podstawie własnych scenariuszy. Tematyka jego filmów
najczęściej dotyka historii, kultury i sztuki. W latach 1997-2002
był ekspertem w Agencji Produkcji Filmowej przy Komitecie
Kinematografii. Członek SFP, ZAiKS, ZAPA.
Historia oświęcimskich bajek zaczyna się na
okrytej ponurą sławą kolejowej rampie, kiedy to w 1942 do Auschwitz
zaczęły przybywać liczne transporty czeskimi Żydów. Większość z nich
w całości kierowana była od razu do komór gazowych, a w konsekwencji
krematoryjnych pieców. Na śmierć szli mężczyźni, kobiety, starcy
i... dzieci. Kiedy było już "po wszystkim" na rampie porozrzucane w
histerycznym nieładzie pozostawały bagaże i osobiste przedmioty
ofiar ostatecznego rozwiązania. Wśród nich znajdowały się też
niewielkie, kolorowe książeczki z dziecięcymi bajkami. To je
pracujący przy torach więźniowie zabierali do obozu i z narażeniem
życia rozdawali innym więźniom. Część z nich trafiła też do
specjalnego komanda, w skład którego wchodzili technicy i
inżynierowie, opracowujący plany techniczne obozowej infrastruktury.
To właśnie "pracownicy" "Baubiura-Bauleitung", bez względu na
ryzyko, zaczęli kopiować i powielać rysunki ze znalezionych na
rampie, czeskich bajek. Robić specjalne szablony i rozdawać tym,
którzy następnie samodzielnie je dalej kolorowali. Dalej książeczki
te różnymi później drogami, więźniowie przesyłali do pozostawionych
w domach własnych dzieci.
Takich bajek powstało kilka rodzajów. Do
jednej z nich, "Przygody czarnego kurczątka", tekst napisał więzień
nr 132201 - Stanisław Bęć. Wykorzystał go potem inż. arch. Henryk
Czulda - nr 159452, który stworzył już własne rysunki. Nie udało mu
się jednak ich przemycić do Łodzi, gdzie wciąż przebywała jego
rodzina. Po likwidacji obozu w Oświęcimiu, uczestnik marszu śmierci,
przebywał jeszcze w kilku innych hitlerowskich fabrykach zagłady, aż
trafił do filii obozu Dachau, gdzie został wyzwolony przez
Amerykanów w 1945 roku. Wykonaną przez siebie bajkę dostarczył
swojemu synkowi już osobiście.
Ten epizod oświęcimskiej historii chce dziś
opowiedzieć Andrzej B. Czulda. Temat powstawania "oświęcimskich
bajek", jest zupełnie nieznany, pomijając oczywiście najbliższe
rodziny tych więźniów i pracowników muzeum oświęcimskiego. Do tej
pory nie było żadnego szerszego opracowania tego tematu. Dopiero w
roku 2002 powstało pełne historyczne opracowanie "O pisaniu i
"wydawaniu" bajek w KL Auschwitz" pani Jadwigi Kulaszy, zamieszczone
w "Zeszytach oświęcimskich 23" - wyjaśnia Czulda.
Dwudziestopięciominutowy film ma być
opowieścią o więźniach, którzy potrafili wbrew ogarniającej cały
Oświęcim okrutnej rzeczywistości, przezwyciężyć lęk, beznadzieję i
dać sobie i swoim bliskim świadectwo życia i przetrwania. Andrzej B.
Czulda chce, aby jego obraz odnosił się też wprost do przywiezionej
przez ojca, jego starszemu bratu, bajki. W dokumencie mają przewijać
się, nawet w części inscenizowane, motywy z "Przygód czarnego
kurczątka". Całość przeplatała się będzie z czarno-białymi kadrami,
otulonego w nocnej zasłonie, obozu. Kolczaste druty, cela śmierci,
hitlerowski mundur przewieszony przez oparcie krzesła, tlący się na
popielniczce papieros. Takie widoki mają kontrastować z sielskim
krajobrazem bajki z krainy pieców. Pokazujemy z jednej strony
sielską bajkę, a z drugiej straszny realizm Oświęcimia. Obóz nocą ma
odzwierciedlać grozę i tragizm tego miejsca - tłumaczy Czulda. To
też jest historia kręcenia bajki przez syna o ojcu. O swoim ojcu,
ale też o innych więźniach. Film głównie opiera się na listach i
grypsach mego ojca, pisanych do domu - dodaje. Fragmenty tych listów
będą czytane przez narratora.
Problemem, jak zawsze, są jednak pieniądze. Te
Andrzej B. Czulda organizuje od przeszło... siedmiu lat! Próbował
wszędzie, nawet w Niemczech. Kiedy dwa lata temu niemiecka telewizja
ARD realizowała 6-cio minutowy reportaż poświęcony właśnie temu
tematowi, wydawało się, że ze znalezieniem solidnego kontrahenta nie
będzie problemu. Zwłaszcza, że zainteresowana projektem Czuldy także
TVP, wyraziła swój akces i obiecała dofinansować połowę budżetu,
który w całości opiewa na sumę 184,330 zł. Na początku takowy
znalazł się nawet po stronie niemieckiej, ale z sobie znanych
przyczyn ta w końcu zrezygnowała z udziału w realizacji. Swego
zainteresowania nie wyraziły również telewizje ARD (przy reportażu,
której Czulda współpracował), oraz CDF. Na szczęście ubiegłoroczne
pieniądze z TVP zostały przesunięte na ten rok. Trzeba było jednak
zwrócić kwotę, jaką projekt otrzymał od Rady Ochrony Pamięci Walk i
Męczeństwa. Dobrą informacją jest to, że Rada w tym roku obiecała
ponownie przeznaczyć dotację na "Bajkę z krainy pieców". Dokument
otrzymał nawet dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej
w wysokości 50 tys. zł. - z wnioskowanych 90 tys. Niestety po
ostatnich zmianach w całej TVP i wynikłego z tego powodu wciąż
niekontrolowanego chaosu, dziś przedsięwzięcie Andrzeja B. Czuldy
staje ponownie pod znakiem zapytania. Dodatkowym problem wciąż
pozostaje aspekt regulacyjny na linii TVP - PISF. My nie możemy
robić filmów bez jednych i bez drugich. Bez nich, nie możemy
istnieć. Nie możemy zrobić filmu bez Instytutu, albo bez telewizji,
tym bardziej, że Instytut nie daje pieniędzy, jeżeli telewizja też
nie da - próbuje obrazować tę sytację, Andrzej B. Czulda.
Tymczasem czas ucieka, a jak podkreśla
reżyser, film musi powstać w okresie letnim Ten film musi powstać
latem. Z tego względu, że rzecz dotyczy bajek oświęcimskich. Ich
treść rozgrywa się właśnie latem. Chcę pokazać, jakby na "żywo",
bajkę o dwóch kurczątkach. Żeby móc ją odzwierciedlić muszę kręcić
latem. Jeśli do połowy września nie zaczniemy zdjęć, to przepadnie
nam następny rok, razem z pieniędzmi. Prawdę mówiąc nie mam już siły
walczyć o pieniądze na film, na który pieniądze powinny się znaleźć
- dodaje z rozgoryczeniem autor.
Tak jak historia powstawania tego dokumentu
sięga już przeszło siedmiu lat, tak od tego też czasu muzeum w
Oświęcimiu czeka na przybycie ekipy. Cały teren byłego obozu został
bowiem udostępniony dokumentalistom za darmo. Muzeum w ten sposób
wypełnia umowę sponsorską zawartą z Wytwórnią Filmów Oświatowych i
Programów Edukacyjnych, w której obraz ma być wyprodukowany. Na
filmowców czeka też skansen pod Opolem, wśród obiektów którego
powstawałby niektóre inscenizacje, ilustrujące bajkę "na żywo".
Gotowa jest też WFOiPE oraz ludzie na stałe współpracujący z
Andrzejem B. Czuldą. Jaki będzie tego finał? Czy temat Oświęcimia
już się "przejadł"? Czy ta mało znana historia ma nigdy nie ujrzeć
światła dziennego? Czy poświęcenie jej innemu wymiarowi 25 minut
ekranowego czasu, to nazbyt wiele? Może jednak nie. I choć droga
Czuldy nie jest bajką, to mimo wszystko, może skończy się
szczęśliwe...
[Artur Cichmiński]
Wersja internetowa dostępna jest pod adresem:
http://www.stopklatka.pl/default.asp?w33127
|